Bp Markowski: Mama była dla mnie doradczynią, autorytetem, światełkiem nadziei i partnerką do rozmów

„Bratowa Krystyna (żona Grzegorza Markowskiego) od lat twierdzi, że świat inaczej by wyglądał, gdyby kobiety miały w nim więcej do powiedzenia w sferze publicznej. Mnie do tego nie trzeba przekonywać!” – mówi bp Rafał Markowski.

Z bp. Rafałem Markowskim, biskupem pomocniczym archidiecezji warszawskiej, doktorem habilitowanym teologii religii (doktorat z religioznawstwa), przewodniczącym Rady KEP ds. Dialogu Religijnego oraz Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem, rozmawia Małgorzata Bilska.

 

Małgorzata Bilska: Czy to prawda, że najważniejszą kobietą dla każdego księdza jest mama?

Bp Rafał Markowski: Myślę, że tak. Z reguły każdy kapłan odczuwa bardzo silne więzy ze swoją mamą. Księża opiekują się rodzicami. Jeśli ksiądz piastuje urząd proboszcza, czasem prosi ordynariusza o możliwość zajęcia się nimi „u siebie”, w parafii. Sytuacja kapłanów potęguję naturalną więź.

Bo nie zakładają rodziny. Znam księży, którzy urlop zawsze zaczynają od wizyty u mamy. Jak mają kłopoty, jadą do niej. Fakt, że to jej zawdzięczają powołanie, jeszcze to cementuje.

Mogę mówić tylko o własnym doświadczeniu. Przez wiele lat wolne dni rzeczywiście spędzałem w domu rodzinnym. Tata zmarł mając 58 lat i odwiedziny mamy traktowałem jako obowiązek – i przyjemność. Spędzaliśmy całe godziny na rozmowach na temat Kościoła, mojej pracy kapłańskiej, problemów.

W latach dziewięćdziesiątych zachodziły duże zmiany w Polsce i Kościele, który musiał się odnaleźć w warunkach transformacji. To były pasjonujące rozmowy. Nie ukrywam, że mama była też moją doradczynią.

W jakich kwestiach?

Na przykład radia. W 1993 r. prymas Józef Glemp skierował mnie do pracy w radiofonii katolickiej. Wcześniej byłem wychowawcą w seminarium duchownym, zajmowałem się religiologią – zrobiłem doktorat. Prymas poprosił mnie o zorganizowanie katolickiego radia w Warszawie.

Nie miałem żadnych doświadczeń radiowych, ale był przekonany, że dokonał dobrego wyboru. Nie mogłem odmówić. Radio to ludzie, program, ramówka, ale i modlitwa. Miałem problem jak zapewnić na antenie fundament duchowy. Mama powiedziała: „Synku, skorzystaj z Miłosierdzia Bożego!”. Bo sąsiadkami radia były Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, a to był czas wyniesienia na ołtarze siostry Faustyny…

Zaprosił je ksiądz biskup do działania?

To nie było wcale łatwe! Siostry ceniły cichość życia klasztornego. Po długich pertraktacjach zgodziły się na bezpośrednią transmisję koronki z ich kaplicy o godzinie 15.00. Stało się ona szybko fundamentem duchowym zespołu – i naszych słuchaczy. Zawdzięczam to mamie.

Jaką była kobietą?

Zajmowała się przede wszystkim mną i braćmi. Z tatą było nas w domu pięciu mężczyzn i mama musiała nad tym panować. To ona dyrygowała życiem domu. Znakomicie uzupełniała się w tym z tatą, który z natury był małomówny… Mama była dla nas niekwestionowanym autorytetem. I partnerką do rozmów.

Tata był milczącym patronem. Mama z najstarszym bratem uwielbiała rozmawiać o historii, z Grzegorzem – o muzyce i świecie artystycznym, z najmłodszym – o firmie budowlanej, którą przejął po tacie. Była utalentowana muzycznie. Po niej talent przejął Grzegorz. Miała zresztą doskonały kontakt z muzykami Perfectu, czasem do nas przyjeżdżali.

Pamiętam jak słuchałem z zachwytem jej dyskusji w ogrodzie z Adasiem Galasem, menedżerem zespołu. O koncertach…

Bywała brata muzą?

(śmiech) Nie, ale Grzegorz mamie śpiewał, choćby piosenkę Krzysztofa Krawczyka „Barbara tu, Barbara tam”, bo tak miała na imię. Dzięki takiej relacji z mamą uczyliśmy się ogromnego szacunku wobec kobiet.

Była nie tylko matką (matką – lwicą) ale i partnerką. Doradczynią. Światełkiem nadziei, gdy ogarniało nas zwątpienie. Bardzo interesowała się też moją pracą. Towarzyszyła mi w kapłańskiej posłudze.

Słuchając księdza biskupa rozumiem, dlaczego w polskim Kościele zbiły się daty: 8 marca i 26 maja. Jakby to było jedno święto. Od dawna mam też przekonanie, że feministki błądzą, walcząc z patriarchatem bo  – parafrazując – „za każdym księdzem stoi jego mama”.

(śmiech)

Jest coś w podejrzeniu kato-matriarchatu?

Powiedzmy dosadnie: kobieta odgrywa niebagatelną rolę w życiu każdego mężczyzny. Żona ma wpływ na decyzje męża. W moim przekonaniu to właśnie kobieta spełnia cichą, choć kierowniczą rolę w życiu mężczyzny.

Jest szyją, która kręci głową (socjolog powie – nie ma władzy, ma wpływ)?

W dobrym związku małżeńskim może nią sterować. Żeby nie być gołosłownym: mój brat Grzegorz był bardzo niesfornym dzieckiem. Zaczynał jedną szkołę średnią – wyrzucili go, drugą – to samo. Rodzice niepokoili się o jego przyszłość.

Przełomowym momentem było poznanie Krystyny, obecnej żony. Uczucie, które się między nimi zrodziło. Grzegorz zupełnie się zmienił. Ogarnął się. Dzięki Krystynie zaczął iść prostą drogą. Zrobił maturę, próbował się dostać na Akademię Muzyczną. Zaczął realizować – przy niemałym jej udziale – swoją pasję, czyli miłość do muzyki. Na płaszczyźnie relacji kobieta naprawdę ma duży wpływ na myślenie, odczuwanie i decyzje mężczyzny.

Czymś innym jest natomiast poziom życia publicznego i społecznego, gdzie na przestrzeni ostatnich lat kobiety wyraźnie dają do zrozumienia, że nie ograniczają się do małżeństwa i macierzyństwa. Są gotowe uczestniczyć – na równi z mężczyznami – w życiu publicznym.

Bratowa Krystyna od lat twierdzi, że świat inaczej by wyglądał, gdyby kobiety miały w nim więcej do powiedzenia w sferze publicznej. Mnie do tego nie trzeba przekonywać!

Tylko czemu kobiety rzadko pełnią w Kościele role rektorów katolickich uczelni, dyrektorów, rzeczników prasowych kurii (w Polsce – 1 kobieta, ponad 40 mężczyzn)? Kościół ma własną sferę prywatną i publiczną. Tę, gdzie podejmuje się decyzje i wyznacza aksjomaty.

Trzeba tu rozróżnić Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa i instytucję. We wspólnocie Ducha, w Chrystusie, nie ma różnicy między kobietą i mężczyzną, jak pisał św. Paweł. Jezus wiele razy przełamywał tabu, stawał w obronie kobiet.

Jeśli chodzi o instytucję, to wiem z doświadczenia, że kobiety nie tylko aktywnie uczestniczą w życiu parafii, wspólnot, ale potrafią nadawać im ton. Podczas wizytacji to one często mówią mi co jest w parafii, a co być powinno. Przed jakimi wyzwaniami parafia stoi. Odnajduję dużo więcej inwencji w nich niż w mężczyznach – przy całym szacunku dla mężczyzn, żeby się nie obrazili (śmiech).

To prawda. Mówi się o Kościele żeńsko-katolickim. Tyle, że on stoi na archaicznym obrazie kobiety heroicznej, lubiącej służyć, bezinteresownej Matki-Polki. Młode dziewczyny są inne. Świetnie wykształcone. Chcą się „poświęcać” w bardziej ambitny sposób. W Kościele pytanie o równość nadal budzi opór, wystarczy posłuchać reakcji na dopuszczenie kobiet do lektoratu i akolitatu. Gdzieś tkwi problem…

Decyzja Franciszka jest konsekwencją zmian w nauczaniu Kościoła już od encykliki „Pacem in Terris” Jana XXIII. Papież wyraźnie wystąpił w niej przeciwko wszelkim nierównościom, m. in. ze względu na płeć. Sobór Watykański II podjął potem temat w Konstytucji…

 

Gaudium et Spes.

Tak. O Kościele współczesnym. Potem był dokument „Muleris Dignitatem” Jana Pawła II i jego różne decyzje. To on umożliwił kobietom w 1995 r. pełnienie posługi nadzwyczajnego szafarza Eucharystii. Zwieńczeniem tej historii są decyzje i działania papieża Franciszka.

W Polsce kontestowane. Podczas gdy w adhortacji o świeckich „Christifideles laici” Jan Paweł II pisał: „Rzeczą absolutnie konieczną jest przejście od teoretycznego uznania aktywnej i odpowiedzialnej obecności kobiety w Kościele do praktycznej realizacji”. Papież Polak i to 33 lata temu! Minęły 2 pokolenia.

Te procesy w całym świecie idą równolegle. Myślę, że Kościół nie zostaje za bardzo w tyle, choć może nie wybiega też naprzód. Ale zmiana się dokonuje. Coraz bardziej docenia się różne talenty kobiet. Znów odwołam się do doświadczenia. Kto prowadzi Caritas parafialne? Kobiety… Chyba, że zmierzamy do pytania o udział kobiet w liturgii.

Jestem przeciwna kapłaństwu kobiet, to szczyt klerykalizmu i zły kierunek zmian. Myślę o świeckich, o kobietach konsekrowanych. One potrzebują od księży wsparcia, zachęty, bo nie garną się do sfery publicznej z braku pewności siebie. Jak siostry do Radia Józef.

Nieufność do świeckich to w Polsce scheda z czasów komunizmu, kiedy księża byli inwigilowani przez SB. Poza tym długo było u nas bardzo dużo powołań kapłańskich, ksiądz mógł robić wszystko. Na Zachodzie jest już inaczej.

Niepewności sióstr sam natomiast doświadczyłem. Naprawdę chciałem je włączyć w tworzenie radia. Dopiero po długich miesiącach uzyskałem ich zgodę. Później rewelacyjnie spełniały swoją rolę. Po koronce zapraszałem siostry do rozmów na temat miłosierdzia i mówiły bardzo mądrze, miały ogromną wiedzę.

Ludzie chcieli ich słuchać. Obserwowałem, jak siostry przeszły metamorfozę – od braku pewności siebie, chęci zostania na zapleczu, w ukryciu, do aktywnego uczestnictwa. Dla mnie ich wkład decydował o wartości radia. To samo było z budową zespołu radiowego. Poza dziennikarzami pozyskałem swoje studentki z UKSW w Warszawie. Dziewczyny były zdolne, świetnie robiły audycje – na różne tematy.

Aktywność kobiet w sferze publicznej, także Kościoła, to proces nieuchronny. Kobiety i mężczyźni mogą wspólnie budować rzeczywistość, także Kościoła. Tego im życzę.