„Dlaczego kazałeś zabić dzieci?”. Nieukarany morderca rodziny Ulmów

Niemiecki zbrodniarz Eilert Dieken, który wydał rozkaz zamordowania rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, nigdy nie został osądzony i ukarany. Po wojnie przeszedł pomyślnie denazyfikację i pracował jako policjant w rodzinnym miasteczku Esens (RFN). Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich wykazała w połowie lat 70., że z niemal 80 tys. osób, przeciwko którym wszczęto śledztwo w Niemczech w sprawie zbrodni wojennych, tylko niewiele, ponad 6 tys. zostało ukaranych.

W czasie wojny Eilert Dieken stał na czele posterunku żandarmerii w Łańcucie. Osobiście dowodził akcją w Markowej, podczas której zabito ośmioro ukrywających się Żydów i rodzinę Ulmów – małżonków Józefa i Wiktorię oraz siedmioro ich dzieci, jedno jeszcze w łonie matki, którego akcja porodowa rozpoczęła się w trakcie pacyfikacji. Po wojnie Dieken powrócił do Niemiec, przeszedł pomyślnie denazyfikację, pierwszą przeprowadzoną przez komisję aliancką w roku 1946 i kolejną w 1949 r. Do końca życia Dieken pracował jako policjant w małym siedmiotysięcznym miasteczku Esens na północy Republiki Federalnej Niemiec. Jak w przypadku wielu niemieckich zbrodniarzy wojennych nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Dochodzenie w sprawie zbrodni przezeń popełnionych rozpoczęło się dopiero pod koniec lat 50-tych, a zostało umorzone z powodu jego śmierci.

Przedwojenne życie niemieckiego policjanta

Był właściwie rówieśnikiem Józefa Ulmy, dwa lata od niego starszym. Urodził się w Esens 23 września 1898 roku. Jego przedwojenne życie możemy odtworzyć na podstawie prywatnego archiwum pozyskanego przez Instytut Pileckiego w Berlinie.

Przed wojną Dieken pracował jako policjant. W pozyskanej przez Instytut Pileckiego dokumentacji znajdują się różne jego osobiste pamiątki: notatnik z zapiskami, odznaczenia, dokumenty służbowe i najciekawsze – zdjęcia, związane z pracą i wypoczynkiem z kolegami czy z rodziną. Na jednej fotografii widać młodego mężczyznę z żoną i dwiema małymi córeczkami: starsza, może dwuletnia, Greta ma bujne blond loki, młodsza, Hannelore jest jeszcze niemowlakiem. Wśród zbiorów jest kilka medali Diekena – jeden z nich otrzymał w 1938 roku za długoletnią (osiemnastoletnią) służbę w policji.

W okupowanej Polsce

Niemcy zajęli nowosądecką wieś Markową, liczącą wtedy ok. 4,5 tysiąca mieszkańców, 9 września 1939 r. Od 1 stycznia 1941 r. na czele posterunku niemieckiej żandarmerii w Łańcucie, któremu podlegała Markowa, stanął Eilert Dieken. W październiku tego roku weszło w życie niemieckie rozporządzenie grożące śmiercią osobom ukrywającym Żydów; w tym samym mniej więcej czasie, jesienią 1941 r., rodzina Ulmów przyjmuje pod swój dach osiem osób: Saula Goldmana (nazywany we wsi Szallem), jego czterech synów, oraz dwie córki Chaima Goldmana, jedna z nich ma małe dziecko.Na kryjówkę naprowadza Niemców prawdopodobnie granatowy policjant Włodzimierz Leś. Znał on dobrze rodzinę Goldmanów, według różnych pogłosek nawet wcześniej udzielił im schronienia, zagrabiając przy tym pieniądze i kosztowności, które mu powierzyli. Teraz prawdopodobnie nie chcąc stracić łupu, donosi na Ulmów.

Masakra w Markowej

Do masakry dochodzi 24 marca 1944 roku. Komando złożone z czterech żandarmów i kilku granatowych policjantów dociera pod dowództwem Diekena do domu Ulmów o świcie. Niemcy zmuszają także kilku chłopów, aby przybyli tam z furmankami. Stają się oni świadkami zbrodni. Żandarmi najpierw mordują Żydów, później wyprowadzają gospodarzy i na oczach przerażonych, płaczących dzieci strzelają do Józefa (lat 44) i Wiktorii (lat 32). Jeden z granatowych policjantów volksdeutsch Josef Kokott rozstrzeliwując Ulmów miał krzyczeć: „Tak umierają polskie świnie, które przechowują Żydów!” Po krótkiej naradzie Dieken rozkazuje zabić także wszystkie dzieci. Najstarsze z urodzonych dzieci miało miało 8 lat, najmłodsze 1,5 roku. Następnie Niemcy plądrują dom, udaje im się odnaleźć resztki kosztowności żydowskich mieszkańców, zabierają sprzęty domowe i zapasy żywności. Wszystko to zostaje załadowane na furmanki i wywiezione na posterunek w Łańcucie. W tym czasie oprawcy urządzają na miejscu zbrodni, w domu Ulmów, libację, zmuszając sołtysa Teofila Kielara do dostarczenia im wódki.

Dlaczego zabiłeś dzieci?

Według relacji świadków, sołtys, wstrząśnięty masakrą, miał zapytać Diekena: „Dlaczego kazałeś zabić dzieci?!” Otrzymał wtedy odpowiedź: „Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”. Podobno to samo pytanie zadał swojemu szefowi żandarm Gustav Unbehend; „Jestem komendantem i sam wiem, co mam robić” – miał odpowiedzieć Dieken.

Po dokonaniu zbrodni komendant wydaje sołtysowi rozkaz zakopania na miejscu w jednym dole ciał Polaków i Żydów, na prośbę jednak jednego z robotników zgadza się na pochowanie osobno rodzin polskich i żydowskich. W kilka dni później Polacy mimo zakazu wykopują potajemnie zwłoki Ulmów, umieszczają w czterech trumnach i grzebią na cmentarzu katolickim. Podczas tego pochówku zauważyli, że z łona Wiktorii wystawała główka dziecka z odsłoniętą do połowy klatką piersiową.

Szczątki zamordowanych Żydów zostały ekshumowane w lutym 1947 roku i przeniesione na Cmentarz Ofiar Hitleryzmu w Jagielle-Niechciałkach.

Pomimo ogromnego ryzyka i groźby utraty życia mieszkańcom Markowej udało się przechować i ocalić 17 Żydów; wśród nich był mieszkający po wojnie w Izraelu Abraham Segal, jeden z inicjatorów upamiętnienia bohaterstwa mieszkańców wsi Markowej.

Rozliczenie zbrodni wojennych w Niemczech?

Komendant posterunku żandarmerii w Łańcucie nigdy nie odpowiedział za zbrodnie wojenne. Podobnie jego dwaj podwładni: Gustav Unbehend i Michael Dziewulski uczestnicy masakry w Markowej; trzeci z nich Erich Wilde zmarł jeszcze w sierpniu 1944 roku.

Polskiemu wymiarowi sprawiedliwości udało się tylko ukarać granatowego policjanta Josefa Kokotta, czeskiego volksdeutscha, który z powodu okrucieństwa nazywany był „diabłem z Łańcuta”. Został aresztowany na terenie Czechosłowacji w 1957 r. i na zasadzie ekstradycji sprowadzony do Polski. Sąd wymierzył mu karę śmierci, zamienioną później na 25 lat więzienia. Kokott umarł w celi w 1980 roku w wieku 59 lat.

Polskie podziemie wydało jeszcze wyrok na donosiciela Włodzimierza Lesia – został zastrzelony 10 września 1944 r.

Dowódca posterunku żandarmerii w Łańcucie – Dieken po wojnie powrócił do rodzinnego miasta w Dolnej Saksonii, na północy Republiki Federalnej Niemiec. W 1946 r. przeszedł pozytywnie komisję denazyfikacyjną, którą Brytyjczycy utworzyli w swojej strefie, korzystając z pomocy członków niemieckich partii demokratycznych, takich jak SPD. W denazyfikacyjnych ankietach Dieken ujawnił, że od 5 czerwca 1940 r. do 20 lipca 1944 r. był szefem żandarmerii w dystrykcie krakowskim, nie informując o charakterze swojej pracy w okupowanej Polsce. Potwierdził, że nie należał ani do NSDAP ani SS, umożliwiło mu to wznowienie pracy w miejscowej policji. W swoim środowisku w Esens cieszył się dobrą opinią; w pamięci rodziny, zwłaszcza obu córek, pozostał kochającym ojcem.

Pod koniec lat 50. śledztwo przeciwko niemu wznowiła Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu. Eilert Dieken zmarł krótko przed zakończeniem śledztwa w dniu swoich sześćdziesiątych drugich urodzin – 23 września 1960 r. Proces umorzono.

Mały procent ukaranych

Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych, która powstała w 1958 r. na terytorium RFN, współpracowała z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Jednak efektywność działań niemieckiej Centrali budziła kontrowersje wśród polskich historyków; nazywana była nawet „komisją zacierania zbrodni”. W 1975 r. ówczesny dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich – Czesław Pilichowski relacjonował: „Na terytorium RFN objęto postępowaniem śledczym 78 242 osoby podejrzane o zbrodnie hitlerowskie. Spośród tych osób wiele zmarło lub znalazło się poza granicami RFN, niektórym zaś nie można było przekonywająco udowodnić ich zbrodniczego działania. Zestawienie jednak 78 242 podejrzanych z tylko 6 358 ukaranymi zbrodniarzami wskazuje na niewspółmiernie wysoką liczbę umorzeń lub dochodzeń zakończonych bez postępowania sądowego”.

Śledztwo IPNW ustalenie powojennych losów Diekena zaangażował się powstały w 1999 r. Instytut Pamięci Narodowej. Historyk dr Mateusz Szpytma, obecnie jego wiceprezes, współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów, a prywatnie spokrewniony z rodziną Ulmów, dotarł do informacji o powojennych losach żandarma. W 2011 r. historykowi udało się skontaktować z policją w Esens; półtora roku później niespodziewanie otrzymał list od starszej córki – Grety, która pisała: „Jestem córką zmarłego Eilerta Diekena. Na podstawie listów wiadomo mi, że podczas wojny pełnił służbę w Łańcucie. Ku mojej radości wiem też, że wyświadczył ludziom wiele dobra. Zresztą niczego innego bym się nie spodziewała”.

Historyk zorientował się, że rodzina nic nie wie o zbrodniczej przeszłości ojca. Jeszcze tego samego roku Szpytma odwiedził starszą córkę Diekena w domu spokojnej starości w Esens, jednak ze względu na zaawansowany wiek kobiety nie zdecydował się na wyjawienie szokujących faktów w rozmowie; spisane informacje, w tym wyniki powojennego śledztwa umieścił w kopercie, którą pozostawił starszej pani do uznania, czy zechce poznać inną, ciemną stronę biografii ojca. Z późniejszych kontaktów z potomstwem obu córek wynika, że rodzina poznała zawartość koperty. Młodsza córka Hannerole „była bardzo wstrząśnięta tą wiadomością i wstydziła się, że jej ojciec mógł tego dokonać” – wyznała po latach wnuczka Diekena.

W końcu także władze miasteczka Esens dowiedziały się prawdy o ich komendancie policji. W październiku 2022 roku Muzeum Ulmów w Markowej odwiedził burmistrz Esens Harald Hinrichs wraz małżonką. „Stawienie czoła historii czasem nie jest łatwe, ale zawsze konieczne” – napisał w mediach społecznościowych po powrocie do domu. Obiecał, że zrobi wszystko, by mieszkańcy jego miasta poznali prawdę.

Nie wolno nam zapomnieć!

W bardzo wielu wypadkach zbrodnie wojenne nie zostały w Niemczech osądzone, sprawcy nie pociągnięci do odpowiedzialności, nie ukarani. Na to jest już teraz za późno. Pozostaje jednak sprawa pamięci. „Musimy pamiętać o zbrodniach naszych przodków z szacunku do ich ofiar” – uważa austriacki pisarz Martin Pollack, który w swoich książkach rozlicza się z nazistowską przeszłością swojej rodziny – „Nie wolno nam zapomnieć!”.