„Dobry opat, źli mnisi”

W szóstym wersecie drugiego rozdziału swej Reguły św. Benedykt umieszcza słowa, nad którymi trudno przejść obojętnie – zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy to rozumienie odpowiedzialności, jak i relacje międzyludzkie stają się coraz bardziej różne od tego, co było normą przez wiele wieków.

 

 

Kilka refleksji o odpowiedzialności opata za posłuszeństwo mnichów

W szóstym wersecie drugiego rozdziału swej Reguły św. Benedykt umieszcza słowa, nad którymi trudno przejść obojętnie – zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy to rozumienie odpowiedzialności, jak i relacje międzyludzkie stają się coraz bardziej różne od tego, co było normą przez wiele wieków. Chodzi o zdanie: „Niechaj opat zawsze pamięta, że przed budzącym bojaźń trybunałem Bożym będzie odpowiadał za dwie sprawy: za własną naukę i za posłuszeństwo swoich uczniów”. W typowy dla siebie sposób, jakby od niechcenia, św. Benedykt rzuca tu mocną tezę, w świetle której zarówno całe jego nauczanie o opacie, jak i całkowicie poświęcony posłuszeństwu rozdział piąty, nabierają nowego sensu. Jak należy rozumieć to zdanie? Próbując wniknąć w jego głębszy sens, można dojść do wniosku, że ostatecznie nieposłuszni nie są nigdy winni, bo powodem ich nieposłuszeństwa jest nieudolne działanie opata. Czyli – zawsze winny będzie opat: zarówno wtedy, gdy bracia nie realizują jego bezpośrednich poleceń, jak i wtedy, gdy w ogóle lekceważą posłuszeństwo Regule.

 

RB 2,6

Przewidując niejako możliwość tak radykalnej interpretacji tego zdania, św. Benedykt – znowu, w typowy dla siebie sposób – przedstawia zastrzeżenia odnoszące się do postawionej na początku ostrej tezy. Nie rezygnuje z niej, lecz dodaje – jakby na pociechę opatowi:

I niech wie, że jeśli gospodarz ma zbyt mało pożytku z owiec, obwinia za to pasterza. Z drugiej strony jednak jeśli pasterz zajmie się z całą gorliwością niespokojną i nieposłuszną trzodą, usiłując na wszelki sposób leczyć choroby jej postępowania, Pan uniewinni go na sądzie swoim, tak że wraz z Prorokiem będzie mógł wołać: Sprawiedliwości Twojej w sercu nie skryłem. Wyjawiłem Twą wierność i pomoc; lecz oni wzgardzili mną i przeciw mnie wystąpili (Ps 40[39],11; Iz 1,2). I wówczas karą dla owiec nieposłusznych jego zabiegom będzie w końcu sama przemożna śmierć.

Nie tyle więc cała sytuacja ma charakter ekstremalny, co raczej Opat znajduje się nieustannie pomiędzy dwoma ekstremami: oczekiwaniem ze strony Boga na owocność powierzonych mu mnichów oraz ich nieposłuszeństwem. Znamienne jest zresztą, że o tej powierzonej trosce opata mniszej trzodzie św. Benedykt nie ma w tym miejscu bynajmniej dobrej opinii. Jest „niespokojna i nieposłuszna”, jej postępowanie jest chore. Z natury więc przysparza ona opatowi zmartwień i troski.

W takim kontekście byłoby mocną przesadą już na samym początku, a priori, winić za tę postawę opata. Z opisu św. Benedykta wynika, że nowo wybranemu opatowi dana jest właśnie taka, nieposłuszna trzoda. Jego zadaniem jest zajęcie się nią „z całą gorliwością”, „na wszelki sposób”, aby powróciła do posłuszeństwa. Dokładniej rzecz ujmując, opat byłby odpowiedzialny za brak powrotu do posłuszeństwa, nie za same nieposłuszeństwo, które, jak wynika z tekstu św. Benedykta, nie tyle jest w naturze mnichów, ale było już ich udziałem przed wyborem opata. Sytuacja wydaje się więc jeszcze trudniejsza: opat w momencie wyboru „odziedzicza” „złą wspólnotę” i ma ją przyprowadzić (przywrócić?) do posłuszeństwa. Nie jest to bynajmniej pozytywny i zachęcający obraz. Może nawet zaskakiwać w kontekście zasadniczo pozytywnego charakteru nauki św. Benedykta. Czyżby „opat był dobry, mnisi źli?” Wiemy, że w praktyce klasztornego życia opaci się zmieniają, a wspólnota pozostaje. Ona zresztą wybiera opata. Paradoksy jakby się jeszcze bardziej zagęszczały? Na to wygląda.

 

RB 64, 1; 3–6

W rozdziale sześćdziesiątym czwartym „O wyborze opata” św. Benedykt przewiduje możliwość, że zła wspólnota wybierze opata tolerującego jej przewrotność. Jak się dobrze wczytać w ten tekst, widać, że obawa ta jest całkiem spora. Św. Benedykt ma ją na myśli już w pierwszym zdaniu tego rozdziału, dopuszczając możliwość odstępstwa od zasady demokratycznego wyboru. Skoro wspólnota jest zła, przynajmniej w większej części, opata winna wybrać „choćby tylko jej część niewielka, lecz kierowana lepszym rozeznaniem”. Nie ma tu jednak wyjaśnienia, kto miałby zadecydować o przyjęciu takiej procedury, ani jak miałaby ona w praktyce wyglądać. Swoją drogą ciekawe, jak to zalecenie mogłoby być dzisiaj zastosowane. Zważywszy nasz niemal absolutny szacunek do demokracji, przewidziana przez św. Benedykta powyższa możliwość wydaje się mieć co najwyżej charakter retoryczny. Pozostaje jednak delikatny temat coraz częstszych ostatnio przypadków nierozstrzygniętych wyborów opackich (i to we wspólnotach o wspaniałych tradycjach monastycznych!), ale i jakości działań wybranych już opatów. Płynące z Reguły kryteria teoretyczne wydają się dzisiaj coraz bardziej rozchodzić z kryteriami czysto praktycznymi, by nie rzec pragmatycznymi. Sprzyja temu istniejąca w wielu kongregacjach benedyktyńskich „kadencyjność” mandatu opata, co w rzeczy samej pomniejsza wagę jego autorytetu, otwierając drogę do zwyczajnych, ludzkich gierek i rozgrywek „politycznych”, rządzących się własnymi prawami i kryteriami, najczęściej dalekimi od ideałów proponowanych w Regule. Ten delikatny, ale i chyba bardzo ważny dla dzisiejszej kondycji monastycyzmu temat wymagałby niewątpliwie mądrego i wnikliwego opracowania. Na ten moment wróćmy jednak do dwumianu „dobry opat – źli mnisi”.

W dalszym ciągu wspomnianego właśnie początku rozdziału sześćdziesiątego czwartego św. Benedykt proponuje też postępowanie w przypadku zaistnienia jednak sytuacji wyboru przez „złych mnichów” „złego opata” – tj. takiego, który toleruje ich występki. Z punktu widzenia współczesnej pragmatyki obecnej w coraz większej liczbie w miarę stabilnych instytucji taka sytuacja staje się, niestety coraz częstsza. Wspólnota czy członkowie danej instytucji funkcjonują w pewnym „status quo”: Jest im na swój sposób dobrze i nie chcą, by ktoś im w tym przeszkadzał. Dlatego, mogąc wybierać szefa (opata, dyrektora, prezesa), w pierwszym rzędzie będą się kierować własną korzyścią: by nie stracili tego, co mają, czyli by nie było im gorzej. Wobec tego wybiera się osoby słabe, uległe, często mające już jakieś powiązania z wpływowymi grupami we wspólnocie czy instytucji. W ten sposób wygoda i chęć zabezpieczenia własnych interesów często wygrywa z charyzmatem i kompetencją, które byłyby wskazane dla rozwoju wspólnoty czy instytucji. To też szeroki temat, godny głębszych analiz. Przy jego okazji warto zwrócić uwagę na pewną nową tendencję w wyborze władz akademickich w wiodących uczelniach na świecie. Coraz częściej nie jest to już wybór demokratyczny, ale nominacja, najczęściej zewnętrzna, uwzględniająca opinie ciał doradczych. Taką praktykę stosuje zresztą od zawsze zakon jezuitów, gdzie prowincjałowie, ale i np. rektorzy czy dziekani wyższych uczelni jezuickich, mianowani są przez Generała.

U Św. Benedykta jest jednak inaczej: choć zasadniczo zdaje się wierzyć w działanie Ducha Świętego wewnątrz wspólnoty, zdaje się wszakże zabezpieczać na wypadek, gdyby to działanie „nie wypaliło”. Dlatego, nawet już po fakcie takiego złego z teologicznego i kościelnego punktu wyboru, proponuje procedurę naprawczą:

W przypadku, gdyby cała wspólnota wybrała zgodnie, co nie daj Boże, człowieka pobłażającego jej [wszystkim] występkom, i gdyby występki te doszły do uszu biskupa, do którego diecezji należy ów klasztor, lub do uszu innych opatów czy też mieszkających w sąsiedztwie chrześcijan, nie wolno im dopuścić do zwycięstwa tej zmowy przewrotnych. Muszą wówczas ustanowić godnego zarządcę domem Bożym. A mogą być pewni, że otrzymają obfitą nagrodę, jeśli zrobią to z czystych pobudek i gorliwości o sprawę Bożą. Popełnią natomiast grzech, jeśli tego zaniedbają.

I tu byłoby interesujące zbadać, czy taka sytuacja pojawiała się w historii klasztorów benedyktyńskich. W czasach ujawniania skandalów i zgłaszania po latach niezagojonych krzywd pojawia się bardzo często pytanie o wybory i nominacje osób odpowiedzialnych, o przejrzyste i uczciwe ich kryteria. Przecież dzisiaj, „demokratycznie zorientowana wspólnota” raczej nigdy nie dopuści do siebie myśli, by mogła na jej łonie powstać tego typu „zmowa przewrotnych”. Dlaczego jednak św. Benedykt przewidywał taką niecną ewentualność i w dwojaki sposób chciał się przed nią zabezpieczyć? Może z racji na własne doświadczenia życia monastycznego w niełatwych, przełomowych czasach?

W ostatecznym rozrachunku ten jego pesymizm zdaje się być przełamany. Wszak nakreślając postać opata w drugim rozdziale swej Reguły, nawet zakładając uprzedzające nie­po­słuszeństwo mnichów, św. Benedykt nadaje mu rysy pozytywne: ma się gorliwie zająć nieposłuszeństwem mnichów, zatem rozumie problem, jest w stanie to uczynić, czyli jest owocem dobrego wyboru – nawet jeśli wspólnota, którą odziedziczył, jest tak zła, jak to zostało opisane w innych miejscach Reguły. Ktoś sceptyczny mógłby wszakże dopowiedzieć, że może wyboru dokonała ta mniejsza, bardziej świadoma część Wspólnoty. Albo miejscowy biskup, inter­weniujący po zasygnalizowaniu mu „zmowy przewrotnej”. Nieważne. Dla św. Benedykta opat bierze odpowiedzialność za wspólnotę jako taką, nawet złożoną ze złych mnichów, czyli tą „odziedziczoną” po poprzedniku. I tu nie można oprzeć się kolejnemu spostrzeżeniu: jakie to świadectwo o poprzednim opacie, skoro zostawił nieposłusznych braci swemu następcy? Nie dał rady? Zabrakło mu siły i determinacji? A może po prostu został „rozegrany”? Czyli jednak „dobry opat” a „źli mnisi”, „wykańczający” kolejnych opatów?

 

RB 2,1–10

Przypatrzmy się bliżej temu, co św. Benedykt zaleca opatowi, aby sprostał tak wielkiej odpowiedzialności. To go ratuje – a dokładniej: ocala jego duszę. Bo tak naprawdę sytuacja wcale nie musi zostać rozwiązana. Zresztą taką możliwość przewiduje sam św. Benedykt. Opis hipotetycznego zmagania się gorliwego „dobrego opata” z nieposłusznymi „złymi mnichami” nie ma pozytywnego zakończenia. Zary­sowuje się alternatywa ostatecznego rozminięcia, ujęta przez św. Benedykta w sposób delikatny, jemu tylko właściwy, poetycko-biblijny. Przez te słowa przebija dyskretna gorycz, ale i pełne miłosierdzia zrozumienie dla słabej ludzkiej natury. Za­trzymajmy się raz jeszcze przy tych cytowanych już powyżej słowach, rozważając ich moc i dramatyzm:

Jeśli pasterz zajmie się z całą gorliwością niespokojną i nieposłuszną trzodą, usiłując na wszelki sposób leczyć choroby jej postępowania, Pan uniewinni go na sądzie swoim, tak że wraz z Prorokiem będzie mógł wołać: Sprawiedliwości Twojej w sercu nie skryłem. Wyjawiłem Twą wierność i pomoc; lecz oni wzgardzili mną i przeciw mnie wystąpili (Ps 40[39],11; Iz 1,2). I wówczas karą dla owiec nieposłusznych jego zabiegom będzie w końcu sama przemożna śmierć.

Uderza tu silne utożsamienie opata z działaniem i głosem prorockim. To bardzo oryginalne i poruszające: jak prorocy, opat jest figurą charyzmatyczną i tym samym dramatyczną. Jego wysiłki narażone są na klęskę. Może zostać odrzucony, wzgardzony. Z konfiguracji, jaką tworzy św. Benedykt, obrazując tę sytuację, wyłania się bardzo przejmujące przesłanie: ostatecznie „źli mnisi” pozostaną przy swoim nieposłuszeństwie, w efekcie odbierając zasłużoną karę śmierci,  gorliwy zaś „dobry opat-pasterz” zostaje uniewinniony (tylko! Nie ma tu mowy o żadnej nagrodzie!). Co za konkluzja! Oni kary nie uniknęli, on – dzięki własnej gorliwości – tak.

 

RB 28

Ten zastanawiający swoisty „pesymizm” św. Benedykta co do poprawy nieposłusznych mnichów odnajdujemy jeszcze w innym miejscu Reguły: pod koniec sekwencji rozdziałów poświęconych postępowaniu z nieposłusznym i krnąbrnym, w efekcie zaś ekskomunikowanym mnichem. I tym razem św. Benedykt wieńczy wszystko tonacją biblijno-poetycką, pozwalając sobie na bardzo osobistą i zadziwiającą aluzję do ewangelicznej przypowieści o odnalezionej owcy.

Cały dwudziesty ósmy rozdział Reguły, bo o nim mowa, jest w pewnym sensie bardzo osobistym i też nie pozbawionym dramatyzmu komentarzem do omawianego przez nas wersetu o odpowiedzialności za posłuszeństwo braci. Mamy tu opis konkretnego zabiegania o przywrócenie do posłuszeństwa jednego tylko mnicha. Starania te, jak w odniesieniu do całej wspólnoty w opisie z drugiego rozdziału, nie przynoszą skutku. I tutaj konkluzja jest radykalna i dramatyczna: ostatecznie drogi się rozchodzą.

Jeśliby jakiś brat, często z powodu jakiegokolwiek błędu ganiony, a nawet ekskomunikowany, nie chciał się poprawić, powinien otrzymać surowszą karę, to znaczy, należy go jeszcze wychłostać.  Gdyby zaś wówczas się nie poprawił, a w dodatku, co nie daj Boże, uniesiony pychą, próbował jeszcze bronić słuszności swoich czynów, opat musi postąpić jak mądry lekarz:  jeśli zastosował środki łagodzące, balsam napomnień, lekarstwo Pisma Świętego, wreszcie nawet rozpalone żelazo ekskomuniki i chłosty,  i mimo to jeśli widzi, że wszystkie jego starania nie odnoszą żadnego skutku, ucieknie się wtedy do środka najpotężniejszego i wspólnie z wszystkimi braćmi będzie modlić się za błądzącego, aby Pan, który wszystko może, zwrócił zdrowie choremu bratu. Jeśli jednak i to go nie uleczy, wówczas już opat sięgnie po miecz i odetnie tak, jak mówi to Apostoł: Usuńcie złego spośród was (1 Kor 5,13), a na innym miejscu: Jeśli niewierny chce odejść, niech odejdzie (1 Kor 7,15),  aby jedna chora owca nie zaraziła całej trzody.

Ostatniego zdania nie sposób w pełni zrozumieć bez odniesienia do przypowieści o zagubionej owcy, do której zresztą mamy wyraźne odniesienie na końcu dwudziestego siódmego rozdziału Reguły. W rozdziale jednak następnym, czyli powyżej przytoczonym dwudziestym ósmym, św. Benedykt jakby rozwijał tę przypowieść w sposób zaskakujący: z własnego doświadczenia po prostu wpisuje ją w kontekst zgrzebnej, ludzkiej rzeczywistości. Panu Jezusowi, Dobremu Pasterzowi, udaje się, zostawiwszy dziewięćdziesiąt dziewięć odnaleźć jedną zagubioną i przyprowadzić – czy raczej przynieść – na powrót do stada. Opatowi próbującemu pozyskać krnąbrnego, ekskomunikowanego mnicha się to nie udaje. Relacja do stada jest ukazana inaczej: boi się, by jedna chora owca nie zaraziła całego stada. Nie jest więc do końca zabłąkana. Pozostaje w stadzie – ze swoją nieposłusznością. Staje się tym samym zagrożeniem.

Główną osią problemu pozostaje zatem relacja opat – mnisi. Jego odpowiedzialność za Wspólnotę jest większa, niż w przypadku pojedynczego mnicha. I trudno się z tym nie zgodzić: mimo zrozumienia i otwarcia dla miłosierdzia, nie jest dobrze poświęcić całą wspólnotę dla ratowania jednego współbrata. Ta prawda staje się dzisiaj coraz bardziej oczywista w kontekście ujawniania gorszących sytuacji nierozliczania kapłanów winnych nadużyć w sferze seksualnej. Dla ocalenia ich powołania (dobrego imienia?) – na szwank wystawione zostało dobro całej Wspólnoty Kościoła, czego konsekwencje dotykają nas dzisiaj coraz bardziej. Czyżbyśmy stawali tak wobec granic miłosierdzia? A może raczej chodzi o intrygujący problem współistnienia i synchronizacji miłosierdzia ze sprawiedliwością?

Zauważmy, że w analizowanym przez nas wersecie św. Benedykt zagadnienie posłuszeństwa ustawia właśnie na linii opat-mnisi. Mówi o nich zawsze w liczbie mnogiej. W przypadku brata ekskomunikowanego obecność wspólnoty nie zarysowuje się szczególnie mocno. W pewnym momencie jest proszona o modlitwę, zasadniczo jednak wydaje się środowiskiem potencjalnie sprzyjającym zbuntowanemu bratu (stąd zakaz kontaktowania się z nim – RB 25; 26) i ostatecznie zagrożonym jego złym wpływem (stąd cała procedura ekskomuniki, która ma też na celu odizolowanie od potencjalnie szkodliwego wpływu). Argumentem za usunięciem brata jest bezpieczeństwo całej Wspólnoty.

Widać w tym wszystkim, że w konfliktowej sytuacji z pojedynczym bratem wspólnota jest w najlepszym przypadku biernym, neutralnym świadkiem. Niektórzy jej członkowie mogą ewentualnie pomagać opatowi (synpekci – RB 27,2–4), lecz w ostatecznym rozliczeniu opat w tej przykrej konfrontacji staje sam naprzeciw trudnego brata. I tutaj, podobnie jak w przypadku całej wspólnoty, św. Benedykt raczej przewiduje porażkę jego działań.

 

Jest więc wspólnota monastyczna skazana na stałe „rozchodzenie się” z opatem?

Zastanawiające, że klasyczne komentarze do Reguły raczej nie dostrzegają opisanego powyżej problemu. Zwracają uwagę na konieczność wiarygodności opata i wierności jego nauki Bożemu Prawu. Philip Lawrence OSB z amerykańskiego opactwa Christ in the Desert komentując omawiany przez nas fragment Reguły, sytuację ujmuje następująco:

Przypomina się nam, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem. (…)

Opatowi jest zbyt łatwo narzekać na mnichów i upierać się, że nie są tacy, jakimi powinni być. Równie łatwo jest mnichom narzekać na to, że opat ma tak wiele słabości, że tak naprawdę nie przewodzi wspólnocie. Prawdziwa duchowość benedyktyńska to taka, w której każdy mnich (nawet opat) bierze na siebie odpowiedzialność za własne życie, za wyzwanie, jakim jest kochanie każdego członka wspólnoty takim, jakim jest, za odpowiedzialność za wierność własnemu życiu modlitwy, bez względu na to, jak bardzo jest ono trudne, oraz za oddanie się wspólnocie i pracy wspólnoty z mocną decyzją woli, która jest przygotowana na poświęcenie i radość, gdy Bóg daje pokój i spokój.

Choć praktycznie nie sposób nie zgodzić się z takim ustawieniem sprawy, nie da się ukryć, że nie uwzględnia ono niuansów tekstu św. Benedykta, które nas zaintrygowały. Literalnie rzec ujmując, u św. Benedykta nie ma symetrii między opatem a mnichami – czy to gdy chodzi o odpowiedzialność, czy o środki dostępne na drodze do zbawienia.

Bardziej wyrafinowany jest opat Lorenzo Sena OSB, zwracający uwagę na różnice w podejściu do odpowiedzialności w Regule Mistrza i u św. Benedykta. Ale i jego wyjaśnienie nie rozwiązuje naszego dylematu:

Jako nauczyciel opat będzie musiał odpowiadać nie tylko za swoje nauczanie, ale także za postępowanie swoich uczniów. To oczywiście nie zwalnia ich z Boskiego osądu, jak twierdzi RM (przynajmniej w trzech fragmentach: RM 1,87.90–92; 2,35–38; 7,53–56: zgodnie z tym rozumowaniem mnisi muszą być posłuszni tylko opatowi, a ten ostatni ponosi całą odpowiedzialność za swoje działania). W RB nie ma żadnego odniesienia do tej dziwnej teorii, która czyni mnichów ‘nieodpowiedzialnymi’ i wiecznymi ‘nieletnimi’. Opat jest jednak odpowiedzialny za mnichów.

Jak ma się zatem odpowiedzialność opata do odpowie­dzialności mnichów? Skoro nieposłuszni mnisi, nie reagując na starania opata, ostatecznie zasługują na karę, znaczy, że ponoszą jednak odpowiedzialność. Odpo­wie­dzialność opata wyraża i realizuje się ostatecznie w staraniu o nakłonienie nieposłusznych mnichów do poprawy. Ma więc ona pewne granice – nie może bezpośrednio dotknąć woli, a raczej serca mnicha. Z tego zaproponowanego przez św. Benedykta opisu można odnieść wrażenie, że obie grupy działają w odrębnych, nieprzystających do siebie światach. Może się wydawać, że mamy do czynienia z jakąś z góry skazaną na porażkę pracą nad oporną materią: Opat sobie, a mnisza materia sobie. Zresztą, czyż tego typu obrazowaniu nie odpowiada skądinąd biblijna metafora twardego karku czy zatwardziałego serca?

 

RB 2,5; 5,9

Sugestywny i praktyczny język św. Benedykta przychodzi nam tu z pomocą, jeśli tylko przypomnimy sobie dwa niewielkie, ale bardzo wymowne fragmenty dotyczące właśnie posłuszeństwa. Nasz werset wiąże odpowiedzialność za posłuszeństwo uczniów z nauką głoszoną przez opata. Werset poprzedni przynosi bardzo piękne określenie charakteru nauczenia opata – jednakże nie w odniesieniu do treści, lecz gdy idzie o formę: „polecenie jego albo nauka niech zapada w serca uczniów jako zaczyn Bożej sprawiedliwości”.  Te dwa obrazy – „zapadania w serce” i „zaczynu”, połączone razem, mimo że bardzo materialne, nie mają charakteru mechanicznego, lecz organiczny. I to jest, być może, kierunek rozwiązania naszego dylematu i zestawienia odpowiedzialności opata i wspólnoty. Nie chodziłoby o konfrontację, nacisk, lecz o coś jednoczącego, co powoduje wzrost – jak zaczyn. Winien być przyjęty, ale i zaproponowany w sposób naturalny, bezinwazyjny. Wszystko dzieje się jakby niepostrzeżenie, może nawet nieświadomie, ale i nieuchronnie. Powstaje pewien delikatny klimat współdziałania bardziej właściwy biologii czy chemii, niż mechanice a nawet fizyce. W tej metaforze św. Benedykt jest tyleż poetą, co fenomenologiem i… mistykiem. Proponuje (i też zapewne z doświadczenia) działanie zaskakujące, niestandardowe i potencjalnie chyba dość skuteczne. Jakby odkrył tajemnice interakcji ludzkich serc. Czyni to jednak, jak to zwykle u niego bywa, aluzyjnie, może i nawet nieco nieśmiało. Ale zaproponowana tu stylistyka nie jest jednostkowa. Jej subtelne ślady odnaleźć można w kilku innych miejscach Reguły – choćby w rozdziale o posłuszeństwie, gdzie znowu stajemy wobec poetyckiej „fenomenologii ducha”. Święty Benedykt tak opisuje sam akt posłuszeństwa:  „Dzięki bojaźni Bożej wszystko odbywa się tak szybko, że dwa te akty: rozkaz mistrza i czyn wypełniającego ów rozkaz ucznia, następują bezpośrednio po sobie niemal w jednym momencie. To miłość nakazuje im śpieszyć do życia wiecznego”. Szybkość i bezpośredniość prowadząca do jedności świadczącej o miłości i do niej prowadzącej. Mamy tu do czynienia z czymś lekkim, delikatnym, tajemniczym, ale i bardzo zasadniczym, wymiernym i konkretnym, bo choć wibrujące w sferze ducha i serca, przynosi natychmiast zewnętrzny efekt w postaci konkretnego czynu – posłuszeństwa i miłości. I w tym przypadku nie ma mowy o konfrontacji, jakimkolwiek nacisku, mechanicznym oporze materii: wszystko spotyka się ze sobą naturalnie, spontanicznie, w pełnej wolności, radości i skuteczności ducha.

Dwa powyższe obrazy – wnikającego w serce zaczynu i splatających się ze sobą bezpośrednio, w jednym momencie rozkazu mistrza i czynu ucznia – ustawiają zagadnienie odpowiedzialności w nowej perspektywie. Owszem, nie ma tu symetrii. Zaczyn ktoś musi uczynić i umieścić, gdzie trzeba. Podobnie jest z rozkazem – ktoś go musi wydać. Ale ten początek zaraz spotyka się z naturalnym przyjęciem. Czekała na niego już jakaś gotowość, dyspozycyjność, wrażliwość. Wszystko było gotowe, organicznie sprzężone: potrzeba było tylko iskry, impulsu życia.

Czy taki model posłuszeństwa ratuje nas przed alternatywą „dobry opat – źli mnisi”? Niewątpliwie zmienia perspektywę. Nadrzędny staje się ostateczny, całościowy efekt: życie wspólnoty, jej wspólne owoce. Jeśli tak, to zmaganie przekształca się we wspólną troskę i zaangażowanie. W miejsce pytania „kto kogo?” pojawia się wyzwanie „co i jak?”. W pewnym sensie nie chodzi już o role, kto jest kim i nad kim, ale o całość, o bycie i działanie razem. Czy jednak, nawet w takim ujęciu, nie wchodzimy w nowy ideał – jeszcze bardziej wyśrubowany niż ten praktycznie nierealny „dobry opat – dobra wspólnota”?

Odpowiedź na te pytania to zaproszenie do nowej teologii posłuszeństwa – pokornej, realistycznej i… poetyckiej. Jak widzimy, w swej Regule św. Benedykt operuje obrazami. Oferują one dużo szerszą paletę doznań i skojarzeń, niż proste i abstrakcyjne schematy. Rzeczywistość jest dużo bogatsza i ciekawsza niż czarnobiała perspektywa. Alternatyw dla ujęcia „dobry opat – źli mnisi” jest znacznie więcej niż „dobry opat – dobrzy bracia”, „zły opat – dobrzy bracia” czy „zły opat – źli bracia”. Tym więcej ich się pojawia, im szczerzej i gorliwiej staramy się zrozumieć, co tak naprawdę i w praktyce oznacza być posłusznym – Bogu i ludziom.