Po wojnie, gdy w kulcie Bożego miłosierdzia zaczęto dopatrywać się herezji, „bitwę” o Faustynę można było stoczyć tylko dzięki temu, że spowiednik, ks. Michał Sopoćko, polecił jej pisać „Dzienniczek”. Dziś to najpopularniejsza polska książka na świecie, najczęściej tłumaczona na języki obce.
W wersji, którą dzisiaj znamy, pierwszy wiersz i notatka noszą datę: 28 lipca 1934 r. Jednak tak naprawdę s. Faustyna zaczęła pisać „Dzienniczek” w 1933 r. Dziś, 90 lat później, trudno zliczyć światowy nakład dzieła, który wyszedł spod ręki prostej zakonnicy drugiego chóru. Tylko w 2022 r. na stronie internetowej faustyna.pl sięgnęło po nie 234 tys. użytkowników. Do tego dochodzą wersje na smartfony, tablety. „(…) twoim zadaniem jest napisać wszystko, co ci daję poznać o Moim miłosierdziu dla pożytku dusz, które czytając te pisma, doznają w duszy pocieszenia i nabiorą odwagi zbliżać się do Mnie” (Dz. 1693) – powiedział Jezus do s. Faustyny. Jak widać, swoją misję wypełniła.
Każesz, to mi wystarcza
Wszystko zaczęło się w 1933 r. w Wilnie. S. Faustyna po złożeniu ślubów wieczystych została skierowana do tamtejszego klasztoru Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Kiedy poznała spowiednika wspólnoty ks. Michała Sopoćkę, nie miała wątpliwości, że to kapłan, którego dwukrotnie ujrzała w widzeniu. „Wtem usłyszałam w duszy te słowa: oto wierny sługa Mój, on ci pomoże spełnić wolę moją tu na ziemi” (Dz. 263). Gdy zaczęła w konfesjonale odsłaniać przed ks. Sopoćką tajniki swoje go życia duchowego, mówić o objawieniach Jezusa, jej spowiedzi stały się bardzo długie. Nie uszło to uwadze sióstr, które musiały czekać w kolejce. Dlatego kapłan zlecił zakonnicy, by wszystko, co dzieje się w jej duszy, spisywała w zeszycie i co jakiś czas dawała mu notatki do przejrzenia. Zadanie to przeraziło s. Faustynę. „Mam spisać zetknięcia się duszy mojej z Tobą, o Boże; (…) Jezu, widzisz, jak mi jest trudno pisać, jak nie umiem tego jasno napisać, co w duszy przeżywam. O Boże, czyż może napisać pióro to, w czym nieraz słów nie ma? Ale każesz pisać, o Boże, to mi wystarcza” (Dz. 6) – notowała.
Spal to!
S. Faustyna otrzymała na pisanie zgodę przełożonych. Jednak w 1934 r., gdy ks. M. Sopoćko wrócił z kilkutygodniowego pobytu w Ziemi Świętej, dowiedział się, że zakonnica spaliła swoje zapiski. „Ponoć zjawił się jej anioł i kazał wrzucić go do pieca, mówiąc: «Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Po co czas tracisz na pisanie jakichś urojeń? Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza! itp.». Siostra Faustyna nie miała kogo się poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła” – wspominał w 1948 r. kapłan, który w ramach pokuty kazał swojej penitentce odtworzyć notatki. „A tymczasem następowały nowe przeżycia, które ona notowała, przeplatając wspomnieniami ze spalonego zeszytu. Stąd w jej dzienniczku nie ma porządku chronologicznego” – zanotował ks. Sopoćko.
– Nie wiemy, co i ile napisała s. Faustyna, zanim spaliła swoje notatki, ale raczej nie było tego dużo, ponieważ potem dość sprawnie wszystko zrekonstruowała. Na początkowych kartach wspomina, jak rodziło się jej powołanie, opisuje nowicjat i pierwsze lata posługi. Jednak większość „Dzienniczka” pisała na bieżąco – mówi s. Gaudia Skass, rzecznik Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. – Poza tym pod koniec „Dzienniczka” Pan Jezus powiedział Faustynie, że wiernie zapisała to, co chciał, zatem na pewno w spalonej wersji nie było, jak może niektórym się wydawać, istotnych kwestii – dodaje.
Tak mi się źle pisze
Pisanie „Dzienniczka” było dla s. Faustyny trudnym zadaniem. Przede wszystkim dlatego, że mogła to robić jedynie w wolnych od obowiązków kucharki, furtianki czy ogrodniczki chwilach. Poza tym nie mieszkała w pokoju sama. Cele oddzielone były jedynie płóciennym parawanem. Dlatego czasem żaliła się: „Mój Jezu, Ty widzisz, że dosyć, że nie umiem pisać, to jeszcze pióra dobrego nie mam, a nieraz to naprawdę tak mi się źle pisze, że po jednej literze muszę składać zdania; i jeszcze nie wszystko – i jeszcze mam trudność taką, że notuję te niektóre rzeczy w sekrecie wobec sióstr, więc muszę nieraz co chwila zamykać zeszyt i cierpliwie wysłuchać opowiadania danej osoby, i czas, który miałam przeznaczony na pisanie, przeszedł, a nagłe zamykanie zeszytu – maże mi się”. – Sądzę, że główną przyczyną kłopotów s. Faustyny było to, jak pisać o Bogu i spotkaniach z Nim, jak ubrać w słowa to, co generalnie jest nie do wypowiedzenia. Myślę, iż najwięksi pisarze mieliby z tym problem. Owszem, pewnie można byłoby to ubrać w teologiczne terminy, ale ona nie miała za zadanie napisanie teologicznego dzieła, lecz świadectwo – zauważa s. Gaudia, zwracając uwagę, że jak na tamte czasy s. Faustyna miała bardzo odważne pióro. – Dzisiaj nie jesteśmy zaskoczeni prawdą o miłosiernym i kochającym nas do szaleństwa Bogu, ale wtedy takie słowa nie padały z ambony – podkreśla.
Najcenniejsza relikwia
Ostatnie notatki pochodzą z 1938 r., a więc pisanie „Dzienniczka” s. Faustyna zakończyła trzy miesiące przed śmiercią, kiedy już, słaba i chora, nie była w stanie utrzymać w ręku pióra. Wcześniej, zgodnie z życzeniem ks. Sopoćki, podkreśliła słowa, które wypowiedział Jezus. W sumie zapisała sześć zeszytów.
Przechowywany w łagiewnickim klasztorze rękopis „Dzienniczka” bardzo rzadko wystawiany jest na widok publiczny. Ostatnio miało to miejsce w 2011 r. – To największa relikwia i skarb, jaki zostawiła nam św. Faustyna. Nie udostępniamy go często nie tylko ze względów bezpieczeństwa, m.in. w obawie przed kradzieżą czy zniszczeniem, ale też praktycznych. Nie mamy jeszcze stosownej przestrzeni muzealnej. Ale widzę w tym też jakieś dobro, bo gdy mamy do czegoś nieograniczony dostęp, to traci to dla nas wartość. Niestety, banalnieją nam rzeczy nawet najświętsze – mówi rzecznik ISMM.
Pierwsze oficjalne wydanie „Dzienniczka” ukazało się dopiero w 1981 r., choć jego fragmenty krążyły już od II wojny światowej w licznych odpisach, a co za tym idzie – odbiegały od oryginału. Nie zaznaczono w nich słów, które wypowiedział Jezus, stąd można było interpretować, że pewne zdania należą do s. Faustyny, a to ocierało się o herezję. Z kolei pierwszy oficjalny – potwierdzony przez kurię krakowską – odpis „Dzienniczka” powstał w latach 50. Niestety zawierał liczne błędy, pominięto w nim niektóre wyrazy, zadnia, a nawet całe strony. W 1957 r. trafił on do Świętego Oficjum badającego wówczas sprawę spontanicznie rozwijającego się kultu Bożego Miłosierdzia w formach podanych przez s. Faustynę. Z pewnością ten błędny odpis stał się jedną z przyczyn wydanej przez Watykan w marcu 1959 r. notyfikacji zabraniającej szerzenia wspomnianego kultu w formach podanych przez sekretarkę Bożego Miłosierdzia.
Drugi odpis „Dzienniczka” pochodzi z 1967 r. Sporządzili go na użytek procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny, który dwa lata wcześniej rozpoczął abp Karol Wojtyła, s. Beata Piekut i o. Jerzy Mrówczyński. To właśnie ta wersja była analizowana podczas procesu. Została ona wydrukowana w 1981 r. w Rzymie i stanowi pierwsze oficjalne wydanie „Dzienniczka” w języku polskim będące podstawą wszystkich tłumaczeń na języki obce. Wprawdzie oficjalnych danych nie ma, ale z informacji sióstr z łagiewnickiego zgromadzenia wynika, iż jest to najczęściej tłumaczona na języki obce polska książka.
Łaska i czas
W czym tkwi fenomen „Dzienniczka”? – Jest kilka przyczyn – odpowiada s. Gaudia. – W człowieku tkwi pragnienie poznania prawdy, a zapiski s. Faustyny są prawdziwe, co po prostu się czuje. Po drugie – „Dzienniczek” to kontakt Boga z nami, a my chcemy dowiedzieć się, co On chce nam przekazać. Wreszcie pociąga nas tajemnica – wylicza przyczyny „popularności” dzieła s. Faustyny. – Z drugiej strony Bóg zawsze znajduje drogi, by dotrzeć do człowieka, poruszyć jego serce. „Dzienniczek” bez wątpienia oddziałuje na ludzi, dlatego chcą go czytać, dlatego ich zachwyca. I tym sposobem przechodzi on z ręki do ręki, od tłumacza do tłumacza, od episkopatu do episkopatu. Poza tym Jezus powiedział, że to orędzie na te czasy i chce, by dotarło do całego świata. A jeśli On chce, to sam zadba, by trafiło do ludzi – nie ma wątpliwości s. G. Skass.
Nie brakuje jednak głosów, że przez „Dzienniczek” trudno przebrnąć. – Myślę, że do przeczytania tej książki jest potrzebna szczególna łaska. I dostaje się ją na konkretny czas. Jeżdżąc po całym świecie, spotykałam ludzi, którzy po przeczytaniu jednej strony odstawiali „Dzienniczek” na półkę. Po latach do niego wracali i wtedy wszystko stawało się zrozumiałe i bliskie, zwłaszcza gdy mieli za sobą doświadczenie cierpienia – opowiada s. Gaudia, przyznając, że dla niej pierwsze podejście do „Dzienniczka” też było jakimś wyzwaniem. – Na początku czytałam tylko to, co napisano wytłuszczoną czcionką. Nie dlatego, że się wyróżniało, ale było najbardziej poruszające, czyli słowa Pana Jezusa. Potem wróciłam do pierwszych numerów, ale miało to miejsce już w klasztorze. Zanim tam trafiłam, karmiłam się wyboldowanymi urywkami i to mi wystarczyło, by zakochać się w Jezusie Miłosiernym – wspomina s. G. Skass, zachęcając jednocześnie do odwiedzenia kanału Blisko Rahamim na youtube, gdzie już wkrótce podczas podcastowych spotkań będzie dzieliła się refleksjami na temat „Dzienniczka”.