Do Brewiarza można podchodzić różnie. Można traktować go jako smutny obowiązek, który spada na człowieka w momencie święceń lub profesji zakonnej. Jako ograniczenie wolności, odebranie kilku cennych minut w ciągu dnia na klepanie pacierzy, które i tak niewiele mogą zmienić w życiu konkretnej osoby. Można i tak podchodzić. Powstaje jednak pytanie, czym zaowocuje takie podejście? Z drugiej jednak strony, patrząc na Liturgię Godzin (LG) z tak pesymistycznej perspektywy już na wstępie skazujemy się na niewolę własnych uprzedzeń. Jak zatem na nią patrzeć?
Żeby odpowiednio wejść w dynamikę Liturgii Godzin należy najpierw zastanowić się nad tym, czym jest czas. Nie, nie chodzi tu bynajmniej o podawanie takiej czy innej definicji. Chodzi o konkretną odpowiedź na gruncie mojego osobistego życia. Czas jako coś, co otrzymałem od Boga, aby… No właśnie – pojawia się kolejne pytanie: po co jest czas? Jeśli dostrzegam, ze jest darem od Boga (wszak wszystko, co otrzymujemy jest łaską i darem od Boga, Ojca świateł), to znaczy, że również może być moim darem dla Boga. Czas jawi się zatem jako miejsce, może lepiej – przestrzeń mojego osobistego spotkania z Bogiem, świętej i cudownej wymiany jaka się między nami dokonuje. Czas też w pewien sposób określa moje życie. Bardzo łatwo mogę określić siebie w ramach czasu, np. mówiąc: kiedy miałem 5 lat byłem młody i głupi. Czas to zatem także miejsce mojego dojrzewania, wzrostu w człowieczeństwie, na różnych jego płaszczyznach. Ponadto, co będzie ważne dla naszych dalszych rozważań, czas można najprościej podzielić na 3 okresy: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co było, to, co jest i to, co będzie. Podsumujmy zatem, co wiemy o czasie. To przestrzeń spotkania, wymiany między Bogiem a mną, przestrzeń mojego osobistego rozwoju, którą możemy w prosty sposób podzielić na 3 okresy, według aktualności zdarzeń, o których mówimy lub myślimy.
Zastanawialiśmy się już nad czasem, a więc nad drugim składnikiem nazwy „Liturgia Godzin”. Zaczęliśmy na opak, ale właśnie tak trzeba w tym przypadku. Spójrzmy teraz na sens tego, co stoi za słowem „liturgia”. Tu dla odmiany użyjemy już ukutej definicji, aby odsunąć na bok wszelkie subiektywne odczucia, a dojść do obiektywnej prawdy. Cullman powiedział, że liturgia jest przyszłością, dokonującą się w teraźniejszości na bazie przeszłości. Zdziwieni? Bynajmniej nie powinniśmy takimi być. Liturgia nie jest jakimś bytem abstrakcyjnym, ale konkretnym. Mówiąc prościej, jej zadanie polega na tym, aby, jak to określa jeden z liturgistów, wczoraj uczynić dziś. Mamy pewne fakty, wydarzenia, które już w historii miały miejsce, i dzięki mocy Ducha Świętego możemy w nich uczestniczyć także dziś. Oczywiście, nie dokonuje się to w takim samym otoczeniu jak kiedyś. Liturgia nie jest przecież wehikułem czasu. Pozwala natomiast dotknąć tego, co najważniejsze. Na dobrą sprawę nie jest ważne to, czy spotykamy się z ukochaną osobą, lub przyjacielem w kawiarni, sklepie, parku, czy nad jeziorem. Ważne jest samo spotkanie i ta osoba.
Przyjrzeliśmy się już z bliska czasowi i liturgii (owszem, w sposób dość pobieżny, ale myślę, że wystarczający w tym kontekście), pora na zestawienie obu tych rzeczywistości. Czym zatem jest Liturgia Godzin? To właśnie uświęcenie mojego czasu poprzez udział w modlitwie samego Jezusa Chrystusa. Tak jak chrzest zanurza mnie w śmierci i zmartwychwstaniu Pana, jak eucharystia pozwala mi uczestniczyć w wydarzeniach paschalnych w sposób bezkrwawy, tak Liturgia Godzin pozwala mi modlić się z Jezusem i w Jezusie. To nie tylko zwykła modlitwa, ale, co ważne, liturgia. Liturgia natomiast zawsze angażuje całą wspólnotę Kościoła. Kiedy w niej uczestniczymy, powiedzmy dokładniej – sprawujemy ją, czynimy to jako członkowie Kościoła, Ciała Chrystusa. Nie ma ona nigdy, nawet jeśli „odmawiam Brewiarz” samemu, charakteru prywatnego. Nawet w ciszy zamkniętej izdebki jest ze mną cały Kościół, choć ani ja, ani także i Jego członkowie, nie muszą sobie z tego zdawać sprawy. To prawdziwie modlitwa, która może podnieść i podnosi cały świat. Poza tym, Liturgia Godzin jest także dobrym pokarmem, którym może karmić się moja wiara. Kiedy zaś nie mogę uczestniczyć w Eucharystii pozwala nadal utrzymać łączność z Kościołem w tym, liturgicznym, wymiarze – sentire cum Ecclesia. Osobiście, Liturgię Godzin odkryłem 4 lata temu i do tej pory staram się być jej wiernym. Owszem, nie zawsze jest łatwo. Ciężko niekiedy o skupienie, kiedy rankiem odmawiam jutrznię, albo po ciężkim dniu wszystkie jego doświadczenia włączam w modlitwę na zakończenie dnia – kompletę. Czasem psalmy zdają się ulatywać ponad głową. Mimo to, widzę to, warto. I Ciebie także, Drogi Czytelniku, zapraszam do wyruszenia w tę niezwykłą podróż, do królestwa Bożego Słowa i otwartej skarbnicy myśli Kościoła. Jeśli wejdziesz z otwartym sercem, na pewno nie pożałujesz.