Pragnienia modlitwy…

 

Modlitwa wymaga czasu

 

Życie modlitwy wymaga czasu. Od wszystkich: od duchownych i od świeckich. Modlitwa wymaga czasu, ponieważ Bóg działa w czasie. Sam istniejąc od wieków umieścił człowieka w czasie.

Modlitwą zostaje objęty cały czas człowieka. Zawsze się módlcie i nigdy nie ustawajcie — mówi Jezus (por. Łk 18, 1). Modlitwa nie jest tylko zbiorem pojedynczych aktów, ale jest wierną relacją, trwałą więzią pomiędzy Bogiem a człowiekiem.
Modlitwa, tak samo jak ludzka miłość, wymaga czasu. Nierzadko dobrze zapowiadające się małżeństwa, rodziny, przyjaźnie rozpadają się właśnie dlatego, iż kochającym się osobom brakuje czasu dla siebie. Pełna spontaniczności miłosna fascynacja łatwo zamiera, jeżeli nie podtrzymuje jej i nie rozwija wzajemne obcowanie i dialog.

Modlitwa posiada swój dynamizm. Jeżeli pragniemy, aby życie duchowe rozwijało się w nas, trzeba go odkryć i uszanować. Wejść w życie modlitwy, to wejść na drogę. Chrześcijaństwo jest drogą. Droga modlitwy wymaga czasu poświęcanego jej systematycznie i regularnie. Niemowlę nie może w jednym dniu nasycić się miłością matki na kilka tygodni. Ono potrzebuje jej codziennej obecności, rozmowy, codziennej pociechy i ciepła. Człowiek przed Bogiem jest jak niemowlę u swej matki i potrzebuje również co dzień Jego obecności i miłości.

Jak modlić się regularnie w naszym codziennym zabieganym życiu? Jak wykroić czas na systematyczną modlitwę w nadmiarze zajęć i obowiązków, którymi nierzadko czujemy się przytłoczeni?

Oto, jaką radę daje doświadczony ojciec duchowny człowiekowi bardzo zapracowanemu, który nosi jednak w sobie głębokie pragnienie modlitwy: Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za wszelką cenę. Uczyń z modlitwy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie, że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się zawsze o tej samej porze. Ustal dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz, że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich rozstrzygnąć w tym czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wolnych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spanie; wolny czas, przeznaczony na to stanie się czasem uwalniającym, do którego przywiążesz się w dobrym sensie tego słowa (H. J. M. Nouwen).

Powyższa propozycja z pewnością jest bardzo trudna, szczególnie wówczas, gdy prowadzimy nieregularny, a może nawet chaotyczny tryb życia. Ale odczucie, że dłuższa, regularna, codzienna modlitwa jest w naszym życiu rzeczą nierealną, może być oznaką, iż zepchnęliśmy modlitwę na margines naszego życia. Takie odczucie mówi nam również, że wiele mamy jeszcze do zrobienia, aby przywrócić modlitwie jej właściwe miejsce.

Potrzebę systematyczności w modlitwie dobrze podkreśla słowo ćwiczenia, często używane przez św. Ignacego Loyolę w jego książeczce Ćwiczeń duchownych. Pod mianem Ćwiczenia duchowne — pisze św. Ignacy — rozumiem wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia, rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej. (…) Albowiem jak przechadzka i bieg są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywam wszelki sposób przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszelkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu do szukania i znalezienia woli Bożej (ĆD, 1).

Nie tylko sport, ale każda inna dziedzina życia, w której pragniemy być kompetentni, wymaga ciągłych ćwiczeń. Jeżeli pragniemy wzrastać w modlitwie, trzeba się nam w niej ćwiczyć. Modlitwa odruchowa i spontaniczna winna być dopełnieniem modlitwy regularnej i systematycznej. Nie można przeciwstawiać potrzeby spontaniczności w modlitwie potrzebie systematyczności i wysiłku. Obie potrzeby są ważne. Dopiero wówczas, kiedy spotkają się w nas te dwa nurty modlitwy, możemy mówić o pełnym życiu modlitwy.

Modlitwa odruchowa i spontaniczna będzie w nas coraz głębsza, jeżeli równocześnie będziemy systematycznie podejmować ćwiczenie się w modlitwie. Wrażenie, jakie towarzyszy wielu ludziom, iż można w modlitwie odwołać się tylko do spontaniczności, jest złudne i prowadzi do zamierania w człowieku pragnienia modlitwy.

Modlitwa domaga się walki

 

Modlę się kiedy mam ochotę! Dlaczego mam się modlić na siłę, wbrew sobie? Takie stwierdzenia wydają się być bardzo humanitarne i bardzo ludzkie. Zawierają one jednak w sobie pułapkę. Oto pewna analogia mogąca nam pomóc zrozumieć istotę tej pułapki.

Czyż w sytuacji konfliktu w małżeństwie, w rodzinie, w przyjaźni możemy powiedzieć podobnie: Dlaczego mam kochać wbrew sobie? Dlaczego mam przebaczyć na siłę? Jeżeli pragniemy uzdrawiać, a przez to pogłębiać nasze więzi z ludźmi, których kochamy, trzeba nam pokonywać wiele oporów na siłę, wbrew sobie. Podobnie, jeżeli chcemy pogłębiać naszą więź z Bogiem, trzeba nam się modlić nieraz wbrew sobie. I chociaż pojęcie modlitwy wbrew sobie nie oznacza jedynie woluntarystycznego wysiłku, to jednak naprowadza nas ono na potrzebę zaangażowania, ofiary i walki wewnętrznej w nawiązywaniu naszej więzi z Bogiem.

Ojcze, która cnota lub dzieło jest najtrudniejsze ze wszystkich? — zapytali mnisi sławnego z mądrości ojca pustyni, Agatona. Ten odrzekł: Wybaczcie — wydaje mi się, że nie ma trudu tak wielkiego jak modlitwa. Bo zawsze, kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają się mu przeszkodzić. Wiedzą bowiem, iż mogą mu zaszkodzić tylko wówczas, kiedy powstrzymają go od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął, jeżeli jest wytrwały, zdobywa łatwość. W modlitwie zaś, aż do ostatniego tchu potrzeba walki.

Stwierdzenie, iż w modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, może wydać się nam przytłaczające i pełne pesymizmu. Kiedy jednak głębiej zastanawiamy się nad ludzkim życiem, dochodzimy do wniosku, iż wiele ważnych dla człowieka spraw potrzebuje walki aż do ostatniego tchu. To samo stwierdzenie możemy odnieść do ludzkiej miłości. Ona także wymaga walki aż do ostatniego tchu. Nierzadko rozbicie małżeństwa, rodziny, przyjaźni, wspólnoty wynika właśnie z tego, iż łatwo popada się w rezygnację i nie walczy się o prawdziwe oddanie, o wzajemną ofiarność, przezwyciężenie urazów, o wzajemny dialog. Na pytanie, czy walka o prawdziwą miłość jest tylko udręką, może odpowiedzieć sobie tylko ten, kto naprawdę kocha.

Zakochani młodzi ludzie, kochający się małżonkowie, kochający swoje dzieci rodzice, a przede wszystkim mistycy wiedzą najlepiej, iż jarzmo walki o miłość jest słodkie, a jej ciężar jest lekki. W modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, bo modlitwa jest także wyrazem miłości. O naszą odpowiedź dawaną Bogu i o wierność w niej trzeba walczyć. Tylko ci, którzy znają naprawdę życie ludzkie wiedzą dobrze, iż wierność w miłości, jakiejkolwiek miłości, nie jest tanią cnotą, za którą wystarczy zapłacić odrobiną dobrej woli.


Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

 

W naszej modlitwie nie liczy się najpierw to, czego doświadczamy w świecie uczuć. Doświadczenia uczuciowe, chociaż nieodłącznie towarzyszą modlitwie i są jej bardzo ważnym elementem, nie stanowią jednak ostatecznego kryterium jej autentyczności. Człowiek zaangażowany w modlitwę musi być czujny i rozeznawać, aby własnych poruszeń uczuciowych nie utożsamiać automatycznie z działaniem Boga.

Na modlitwie trzeba nam nieustannie powracać do podstawowej prawdy, że nigdy nie modlimy się sami. To Duch Święty, Duch Jezusa modli się w nas i przez nas. Wszystkie modlitwy liturgiczne Kościoła kończą się wezwaniem: Przez Chrystusa Pana naszego. Każda modlitwa, wspólnotowa czy osobista, jest modlitwą przez Chrystusa, w Chrystusie i z Chrystusem.

To Chrystus prowadzi nas do swojego Ojca, i dzięki Niemu możemy wołać do Boga: Abba, Ojcze. Głęboka świadomość, iż nie modlimy się sami, ale Chrystus modli się w nas, sprawia, iż nasze odczucia stają się względne. Na modlitwie o wiele bardziej od doświadczenia uczuciowego liczy się doświadczenie wiary. To właśnie wiara jest istotą modlitwy. Jest więc rzeczą drugorzędną, czy my sami jesteśmy zadowoleni z naszej modlitwy; czy sprawia nam przyjemność; czy przychodzi nam łatwo. Zadowolenie, przyjemność, łatwość modlitwy nie może być jej ostatecznym kryterium.

Jezus wzywa nas, abyśmy modlili się zawsze i nigdy nie ustawali. Nie możemy się więc modlić tylko wówczas, gdy mamy ku temu nastrój i ochotę, gdy uczuciowo jesteśmy pociągani do modlitwy. Im większą czujemy niechęć do modlitwy i im bardziej czujemy się ospali, smutni i przygnębieni, tym więcej potrzebujemy modlitwy, ponieważ potrzebujemy umocnienia.

Nikt z nas nie rodzi się z odczuwalną potrzebą modlitwy. Potrzebę tę musimy w sobie dopiero obudzić. Istnieje wprawdzie w każdym z nas głębokie pragnienie Boga, ale jest ono często uśpione, zagłuszone. Aby móc doświadczać potrzeby modlitwy, trzeba się modlić. To właśnie na modlitwie rodzi się stopniowo potrzeba modlitwy. Im więcej człowiek się modli, tym bardziej nienasycone jest jego pragnienie modlitwy.

Jeżeli nawet doświadczamy w jakimś stopniu potrzeby modlitwy, to przez to nie staje się ona łatwa. Potrzeba modlitwy nie niweczy trudu modlitwy. Dlaczego? Ponieważ modlitwa najczęściej nie przynosi zadowolenia i pociechy naszym zmysłom. Modlitwa przekracza ludzkie zmysły. Przekracza to, co jest materialne, co jest tylko czasowe i przestrzenne. Modlitwa dosięga wieczności.

Właśnie dlatego, że modlitwa przekracza ludzkie wymiary, tak łatwo rodzą się wątpliwości: jaki sens ma czynność, której skuteczności nie można sprawdzić, jaki sens ma wołanie, na które nie otrzymuje się natychmiastowej i sprawdzalnej zmysłami odpowiedzi? Jeżeli chcemy się modlić, nie możemy czekać, aż nasze wątpliwości ustaną, aż przyjdzie nam ochota na modlitwę. Wielu przestało się modlić właśnie dlatego, iż dali się zwieść własnym wątpliwościom. Trzeba nam się modlić wbrew naszym wątpliwościom i pomimo braku ochoty.

Jeżeli chcecie się modlić — nie czekajcie na ochotę do modlitwy, bo w końcu przestaniecie się modlić właśnie wtedy, gdy modlitwa będzie wam najbardziej potrzebna. Jest to niebezpieczne złudzenie, które już wielu ludzi oddaliło od Chrystusa. Pragnienie modlitwy jest już jej owocem. Niechaj wam wystarczy świadomość, że Bóg na was czeka. Bóg pragnie was widzieć modlących się nawet wówczas, gdy nie macie na to ochoty. A może właśnie szczególnie wówczas? (R. Voillaume).
Św. Ignacy Loyola doradza, aby w czasie strapienia wewnętrznego, kiedy trudno wytrwać na modlitwie, nie tylko jej nie skracać, ale nawet nieco ją przedłużyć, a to w tym celu, żeby działać przeciw strapieniu i przezwyciężyć pokusy. Trzeba się bowiem przyzwyczaić nie tylko do tego, żeby stawić opór przeciwnikowi, ale nadto, żeby go powalić na ziemię (ĆD, 13).

W czasie modlitwy jesteśmy kuszeni najpierw do porzucenia modlitwy. Zniechęcenie, nuda, wewnętrzna ociężałość, budzące się namiętności nacierają na nas rodząc niepokój wewnętrzny; czy w takim stanie ducha możemy się modlić? czy mamy prawo rozmawiać z Bogiem posiadając tak okropne myśli, pragnienia, odczucia? Wykorzystując nasze wewnętrzne nieuporządkowanie zły duch przekonuje nas, że jesteśmy niegodni stanąć przed Bogiem. To wielka pokusa.

Jeżeli jednak pokonamy te przeszkody, wówczas pojawić się może druga pokusa, gorsza od pierwszej, pokusa idealnej modlitwy. Chcieć modlić się lepiej niż się umie w danym momencie, jest zawsze kuszeniem złego ducha. Wielu ludzi porzuciło modlitwę tylko dlatego, iż weszli w logikę takiej pokusy: "Jeżeli twoja modlitwa jest taka uboga, słaba, jeżeli nie przynosi owoców, których oczekujesz, to będzie lepiej ją porzucić?"

Trzeba nam zgodzić się na ubóstwo naszej modlitwy. Jeżeli z ubóstwem modlitwy łączy się szczerość, otwarcie i hojność, podoba się ona Bogu, zbliża nas do Niego. Pozwala nam doświadczyć, iż jesteśmy Jego dziećmi.

Wierność w modlitwie

 

Jednym z najtrudniejszych problemów współczesnego człowieka jest wierność w relacjach międzyosobowych. Niewiernością nacechowane są dziś niemal wszystkie więzi międzyludzkie. Niewierność ujawnia się zwłaszcza w życiu rodzinnym i małżeńskim. Dzisiaj wiele małżeństw decyduje się na rozwód łatwiej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wielu ojców opuszcza dom zostawiając swoje dzieci. Podtrzymują z nimi jedynie luźny i mało zobowiązujący kontakt. Słusznie w takiej sytuacji dzieci czują się zdradzone. Także wiele osób duchownych łatwo dziś łamie zobowiązania swojego stanu kapłańskiego czy zakonnego.

Niewierność ta ujawnia się również w relacji do Boga. Wielu ludzi, nie wyrzekając się wprawdzie swojej wiary, łatwo rezygnuje z aktywnego życia religijnego tłumacząc się brakiem czasu i sił na praktyki. Dla wielu życie duchowe wydaje się być już tylko luksusem, na który mogą sobie pozwolić jedynie mnisi.

Niewierność współczesnego człowieka przejawia się także w łatwym łamaniu przyjętych norm życia osobistego i społecznego. Wiele podstawowych zasad moralnych odnoszących się do ludzkiego życia i postępowania, które nigdy dotąd nie były podważane, jest dziś kwestionowanych w sposób zasadniczy. Wielu próbuje uzasadniać ich nieprzydatność w naszych czasach.

Niewierność współczesnego człowieka nie wynika z przypadku czy tym bardziej z jego złej woli. Zbyt szybkie tempo życia, ciągłe przemęczenie, częste znerwicowanie — to wszystko sprawia, iż żyje on jakby poza sobą i nie jest w stanie kontrolować tego, co się w nim i z nim dzieje. Mała świadomość, czy wręcz nieświadomość siebie sprawiają, iż wiele ważnych decyzji człowiek współczesny podejmuje kierując się subiektywnymi odruchami, u podłoża których jest często lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim brak dojrzałości emocjonalnej i duchowej.


a) Wierność w miłości

Najgłębszym jednak podłożem niewierności człowieka w relacjach międzyosobowych jest niezdolność do wejścia w doświadczenie miłości: w przyjmowanie miłości od innych i dawanie na nią odpowiedzi. Niewierność człowieka wypływa z lęku przed bezwarunkowym oddaniem się drugiemu: Bogu i człowiekowi. Człowiek boi się zatracić siebie i swoją wolność.

W doświadczeniu niewierności ścierają się ze sobą dwa sprzeczne odczucia: z jednej strony wielka potrzeba miłości, akceptacji, bezpieczeństwa, emocjonalnego ciepła, która każe człowiekowi szukać wciąż nowych obiektów miłości i oddania, z drugiej zaś jakieś wewnętrzne zablokowanie, głęboki lęk przed przyjęciem właśnie tego, czego tak bardzo się potrzebuje. Przyznanie się przed sobą samym do tego, iż potrzebuje się miłości i uczucia Drugiego odbierane jest jako upokorzenie i zniewolenie. Trwanie w takim stanie rozbija i nerwicuje człowieka coraz głębiej.

Uciekając od najgłębszego zaangażowania w relację z Drugim człowiek odnosi wrażenie, iż obronił własną niezależność i wolność. Jest to jednak wolność negatywna — wolność od miłości oraz wolność od trudu i ofiar z nią związanych. Ta właśnie negatywna wolność staje się jednocześnie dręczącą samotnością, egzystencjalną nudą i doświadczeniem bezsensu. Człowiek nie wie wówczas, po co i dla kogo żyje.

Doświadczenie pokazuje jednak, iż ta negatywna przestrzeń powstała po odmowie kochania nie pozostaje jednak zbyt długo pusta. Zwykle szybko zostaje ona zagospodarowana przez różnorakie zniewolenia: posiadanie materialne, zmysłowość w różnej formie, niszczące chore ambicje, nieludzką ideologię, itp. Człowiek broniąc się przed miłością (Boga i ludzi) staje się niewolnikiem siebie i własnej pożądliwości.

Modlitwa uczy nas wierności. Pokazuje nam, iż wierność w miłości wymaga najpierw pokornej akceptacji własnych potrzeb i pragnień miłości, zarówno tej zwyczajnej ludzkiej miłości (narzeczeńskiej, małżeńskiej, rodzicielskiej, przyjacielskiej), jak również nieskończonej i odwiecznej miłości Boga. Modlitwa daje nam odwagę zaakceptowania ryzyka związanego z przyjmowaniem i dawaniem miłości.

Modlitwa objawia nam Boga, który zawsze pozostaje wierny człowiekowi i nigdy go nie zdradzi. Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15). Na modlitwie człowiek syci się wiernością Boga i uczy się odpowiadać wiernością na wierność.

b) Wierność w modlitwie
Aby nasza modlitwa mogła wpływać na nasze życie i przemieniać je, musi być wierna. Nie wystarczy chwilowy modlitewny zapał i entuzjazm. Kiedy człowiek wchodzi w głęboką relację z Bogiem i pragnie, aby Bóg zawładnął jego życiem, to musi mieć świadomość, że rozpoczyna się w nim nowe życie. Wymaga ono troski, ofiary i pracy.

Doświadczenie mówi nam, że wierność Bogu, sobie i bliźniemu wymaga od nas walki. Modlitwa jest walką. Ten, kto rozpoczynając modlitwę unikałby wysiłku i zmagania, nie pozostanie jej wierny.

Aby się modlić w sposób wierny, trzeba podejmować decyzje modlitwy; nie raz na rok, miesiąc czy nawet raz na tydzień, ale każdego dnia, przed każdą modlitwą. Z czysto ludzkiego punktu widzenia brak nam motywów, aby się modlić. Aby obejrzeć dobry film, spędzić sympatyczny wieczór z przyjaciółmi nie potrzeba wielkiego wysiłku. Takie doświadczenia przychodzą nam łatwo. Jesteśmy po ludzku pociągani przez te czynności.

Wprawdzie mogą pojawić się w naszym życiu chwile, w których modlitwa będzie przychodziła nam łatwo. Częściej jednak będziemy doświadczać trudu modlitwy. Nierzadko staniemy przed jakąś pustką wewnętrzną, jakby przed jakąś niemożnością wydobycia z siebie czegokolwiek. Nieraz ogarnie nas niepokój i lęk o siebie, wątpliwości, czy nasza modlitwa ma sens. W takich chwilach dialog z Bogiem staje się trudny. Wierność modlitwie wymaga wówczas wewnętrznego zmagania.
Tej wierności na modlitwie domaga się od nas Jezus. Św. Paweł wielokrotnie zachęca nas, aby się modlić w każdym czasie, bez przerwy, przy każdej sposobności, w dzień i w noc. Sam również daje nam przykład takiej modlitwy (por. Ef 6, 18; Kol 1, 9; 1 Tes 3, 10; 5, 17; 2 Tes 1, 11).

Wierność na modlitwie to nie tylko wierność czasowi modlitwy, ale to przede wszystkim wierność wezwaniu, które Bóg kieruje do człowieka, wierność Jego miłości, Jego woli. Ta właśnie wierność wymaga jedności pomiędzy czasem modlitwy a życiem człowieka. Bóg wchodząc w ludzkie życie kładzie na nim swoją rękę, ogarnia je i przenika (Ps 139). Modlitwa i życie stają się wówczas jednym, ponieważ kieruje nimi jedna miłość Boga, jeden Jego Duch, jedna Jego wola.

Wierność Bożemu wezwaniu usłyszanemu na modlitwie sprawia, iż modlitwa przemienia życie; być może bardzo powoli, ale w sposób widoczny. Wierność Bogu na modlitwie przemienia najpierw serce człowieka, które kształtuje się na wzór Serca Jezusowego. Z serca zaś ludzkiego wypływają zarówno złe, jak i dobre czyny. Z serca niewiernego, poddanego pożądliwości, rodzą się złe czyny. Natomiast serce przemienione miłością Boga, rodzi czyny wierne tej miłości, czyny odmieniające życie.