Na wszystkim można zarobić, jako że wszystko można sprzedać. Na przykład niezły interes można robić na modlitwie. Ciężkie pieniądze ludzie wydają na różnego rodzaju seminaria, kursy, sesje prowadzone przez mniej lub bardziej wziętych mistrzów, nauczycieli czy guru uczących technik i sposobów medytacji, skupienia, modlitwy. Skutek tych poczynań jest różny, ale najczęściej marny. Ci nauczyciele najczęściej jedno robią skutecznie – rozwijają w swoich uczniach egoizm: Odetnij się od otoczenia, od swojej rodziny i przyjaciół, od radia, telewizji, gazet i książek. Przestań się interesować polityką, kulturą, a już zwłaszcza ekonomią. Pieniądz to twój największy wróg; bogacz, prawie każdy, to potępieniec, w naszych czasach jak huragan szerzy się konsumpcjonizm itp. Bywa, że w podobny sposób do spraw duchowych i religijnych podchodzą katecheci i kaznodzieje chrześcijańscy, katoliccy. Gdzie tkwi błąd? Otóż ów błąd tkwi w przekonaniu, że modlitwy można nauczyć, że można nauczyć medytacji, a nawet kontemplacji. Tymczasem nie, nie można, modlitwy nie można nauczyć, jak nie można nauczyć kogoś czy nawet siebie małżeństwa, rodzicielstwa, jak nie można nauczyć pisklęcia fruwania, choćby to było pisklę orła. I jak nie można zmusić domowej gęsi, by wzbiła się: pod obłoki. Małżeństwo i rodzicielstwo jest owocem miłości, wiemy przecież, że w Kościele nie ma rozwodów, ale zdarzają się stwierdzenia nieważności małżeństwa, które było zawarte w kościele zgodnie z kościelnymi przypisami, a jednak nieważnie, bo nic było między narzeczonymi miłości. Było natomiast np. kłamstwo. On zataił przed nią, że jest wieloletnim alkoholikiem. Z modlitwą jest podobnie jak z małżeństwem.
Modlitwa jest przecież czymś wtórnym, jest naturalnym, zwyczajnym, prostym, oczywistym skutkiem, owocem wiary, czyli naszej miłości do Boga, a raczej jest owocem naszej wiary w miłość Boga do nas. Miłość tak wielką, że "nic nie zdoła jej złamać".
Jest owocem przyjaźni z naszej strony, zawsze jednocześnie słabej i mocnej, pełnej całkowitego słodkiego oddania i gorzkiego buntu jednocześnie, kłótni i pogodzeń, odejść i powrotów, zdrady i pojednania, przebaczenia i roztopienia w sobie, ale zawsze na śmierć i życie. Bez takiej więzi z Bogiem nie ma modlitwy, jest co najwyżej zabobon, magia. Recytuje się wtedy formułki, śpiewa, tańczy, medytuje, składa ofiary, ale tylko po to, by sobie takie czy inne bóstwo zjednać, przeprosić, skłonić do uległości, do tego, by Bóg pełnił wolę człowieka, albo też wykonujemy te nabożne praktyki, by posiąść tak zwany pokój wewnętrzny, harmonię duchową, samorealizację, spełnienie. Bywa, że i nam, katolikom, przydarza się tak właśnie myśleć o naszym Bogu i tak pojmować modlitwę.
Modlitwa zatem bierze się z wiary. Trafnie tę prawdę ujął Leszek Kolakowski: "Kto mówi, że Boga nie ma i jest wesoło, sobie kłamie". I następnie: "Wiara religijna jest wyrazem ludzkiego zaufania do życia i poczuciem sensu świata, sensu istnienia. Dlatego nie zginie, na przekór proroctwom racjonalistów". Skoro tak, to można zaryzykować twierdzenie, że każdy człowiek, który stawia sobie pytania: Po co to wszystko? Skąd to wszystko? Co jest po śmierci? Co było, kiedy niczego nic było? Co to znaczy, że umiem te pytania stawiać? – już się modli, bo na te pytania może odpowiedzieć jedynie Bóg. A ponieważ Boża odpowiedź nie spada na nas z Nieba, ale przychodzi do nas za pośrednictwem ludzi, stąd trzeba uważać, by nas kto nie zwiódł.
Na zakończenie tej medytacji o źródłach modlitwy oddajmy głos innym, tym, których mądrość sprawdził już czas. Karl Rahner, niemiecki jezuita, z którym obecny Papież prowadził niejeden raz spór i co nie przeszkadzało im być przyjaciółmi, mówi: "Ta para pojęć {sacrum i profanum) nic nadaje się (…) do wyrażania sposobu, w jaki chrześcijaństwo widzi świat i jak interpretuje samo siebie". Na takie spojrzenie na świat może pozwolić sobie tylko człowiek wierzący w Boga, który stał się człowiekiem, zmaterializował, pokazując tym samym, że Boga nie trzeba szukać w pozaświatach, ale wokół siebie i w sobie, że jest on bliżej nas niż, jak powiadał św. Augustyn, my sami siebie. Zaś Czesław Miłosz tych, którzy wciąż wierzą, że istnieje światopogląd naukowy, przestrzega:
"Jeżeli Boga nic ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nic wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma".
I wreszcie ojciec Andrew Crecley SI, socjolog z University of Chicago, tak powiada: Katolicy żyją w cudownym świecie, świecie posągów, witraży oraz wotywnych świec, świętych i medalików, różańców i świętych obrazów. Ale te katolickie akcesoria to zaledwie namiastka głębszej i bardziej wszechobecnej wrażliwości religijnej, która skłania katolików do dostrzegania świętości kryjącej się w stworzeniu". A więc i religii nie trzeba szukać gdzieś daleko, bo jesteśmy religijni z natury. Wystarczy pamiętać, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, co znaczy, że wszyscy ku Bogu ciałem i duszą się wyrywamy. To o tym dążeniu człowieka do Boga i Boga do człowieka mówi Biblia i liturgia, zwłaszcza Eucharystia.