Jak się modlić, kiedy zmęczenie sprawia, że nie ma się siły ani siedzieć, ani klęczeć, ani nawet myśleć? Kiedy to takie najzwyklejsze, ale wszechogarniające zmęczenie fizyczne, po ciężkim dniu pracy… i jednocześnie również zmęczenie sobą, tym co się działo, tym jak się reagowało, wpadając po raz kolejny w te same pułapki, działając zupełnie nie tak, jak by się chciało. Jak się modlić, kiedy brak sił na wszystko?…
Jest na to sposób. I nie jest nim ani rezygnacja z modlitwy, ani jej skrócenie, ani skupianie się na tym, co ma prawo w takim zmęczeniu nie wychodzić.
Sposób jest prosty.
Po pierwsze: mamy swoje miejsce. My, czyli Jezus i ja. Takie miejsce specjalne, taki mały kącik, gdzie wiem, że nikt mi nie będzie przeszkadzał i gdzie łatwiej będzie się skupić. Jest bardzo praktyczna pomoc w postaci klęcznika prawie jak z Taize, czyli takiego, na którym bardzo wygodnie się siedzi i klęczy jednocześnie. Jest obraz Jezusa, który pomaga mi myśleć o Nim w taki sposób, który porusza moje serce – obraz Dobrego Pasterza. I jest klimat, czyli zapalone świeczki… 🙂
Po drugie: mamy swój czas. Nie taki zupełnie na końcu dnia i nie wtedy, kiedy mam coś jeszcze do zrobienia i uciekam myślami do wiszących nade mną zaległości i obowiązków. Mamy ustaloną godzinę spotkania. I ustalony czas jego trwania. I to jest kolejna rzecz, która nie zmienia się nawet wtedy, gdy mam wrażenie, że brakuje na wszystko sił.
Po trzecie: przychodzę do Niego tak zwyczajnie. Dzisiaj na przykład zaparzyłam herbatę, usiadłam z kubkiem przytulonym do policzka i po prostu byłam. I czułam w sercu wdzięczność za to, że On jest. Tak zwyczajnie. Że jest ten czas, te świeczki zapalone, ta ciepła herbata – i to wszystko, czego nie umiem ani dotknąć, ani zobaczyć. Mój bałagan. Moje zamieszanie, zmęczenie, moje sto dwadzieścia dziesiejszych upadków, z których żaden Go nie przeraża. Że mogę przyjść do Niego taka, jaka jestem, pokazać to wszystko, co nie wyszło (och i oczywiście ucieszyć się każdym z małych sukcesów) i posłuchać tego, co On mówi w odpowiedzi.
A mówi w różny sposób. Dzisiaj – bardzo konkretnie. Po dniu zdominowanym przez troski, liczenie i domykanie budżetu, niepokoje prowadzące do kłótni i do takiego patrzenia na życie, w którym zdecydownie brakowało wdzięczności, poprosiłam Go o Słowo. Tak cicho i bez nalegania w sumie. A On równie cicho – za to z falą ogromnego pokoju – przekazał mi to, co było mi dzisiaj bardzo, bardzo potrzebne:"Nakłońcie uszu i przyjdźcie do Mnie".
Nawet teraz
nawet jeśli jesteś zmęczony/a życiem, szkołą, pracą, rodziną, przeszłości, przyszłością, sobą
przyjdź.