Była niedziela 17 kwietnia 1983 r. Słoneczne popołudnie. Krótko przed siedemnastą doszło do wypadku samochodowego pod Wydartowem koło Mogilna, w wyniku którego został ciężko ranny o. Honoriusz Stanisław Kowalczyk, dominikanin pochodzący z Północnego Mazowsza, duszpasterz poznańskiej opozycji. Jechał do Mławy odwiedzić swoich bliskich. 8 maja zmarł, a przyczyny jego śmierci do dziś budzą wiele wątpliwości.
Ta droga
Honoriusz (Stanisław) Kowalczyk, popularnie zwany „poznańskim księdzem Popiełuszką”, przyszedł na świat 1935 r. w Duczyminie (pow. przasnyski) w rodzinie rolników; ukończył tamtejszą Szkołę Podstawową. Po święceniach kapłańskich (1961 r.) pracował kolejno w Poznaniu, Tarnobrzegu i znowu (od 1974 r.) w stolicy Wielkopolski, gdzie był nader cenionym duszpasterzem młodzieży studenckiej oraz środowisk naukowych i twórczych, a także „Solidarności”. Był kapłanem o wybitnych przymiotach intelektualnych (magisterium na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, staże we Francji i Włoszech) i duchowych, uprawiającym ewangeliczne ubóstwo; cieszył się powszechnym autorytetem.
17 kwietnia 1983 roku prowadzony przez zakonnika samochód tuż za przejazdem kolejowym w Wydartowie niespodziewanie zjechał na pobocze i uderzył w przydrożne drzewo. Kierujący nie wykonał żadnego manewru obronnego, aby uniknąć zderzenia lub zminimalizować jego skutki. Wkrótce na miejscu wypadku zaczęły zatrzymywać się samochody, ludzie podjeżdżali rowerami, inni przychodzili z najbliższego sąsiedztwa. Ktoś otworzył łomem drzwi samochodu, jednak rannego z samochodu nie ruszano. Natomiast inni świadkowie zdarzenia udali się do pobliskiej budki dróżnika, aby powiadomić pogotowie.
Około siedemnastej na miejsce zdarzenia przyjechała karetka pogotowia. Ciężko rannego zakonnika przewieziono do szpitala w Mogilnie, gdzie poddano go zabiegowi operacyjnemu. Nim doszło do operacji, przytomny jeszcze ojciec Honoriusz zdążył powiedzieć kapelanowi, zawiadomionemu przez lekarza dyżurnego, żeby powiadomił rodzinę i modlił się za komunistów, bo to są biedni ludzie. O godzinie wpół do szóstej dyspozytorka pogotowia ratunkowego drogą telefoniczną przekazała informację o wypadku oficerowi dyżurnemu MO. Ponieważ uczestnikiem zdarzenia był duchowny wezwano też funkcjonariuszy SB. Mimo przeprowadzonej w mogileńskim szpitalu operacji, stan zdrowia ojca Kowalczyka ciągle się pogarszał. W dniu 18 kwietnia został on przewieziony do kliniki przy ul. Lutyckiej w Poznaniu. Trzy tygodnie trwała walka o jego życie. Jednak ani pomoc medyczna, ani pomoc duchowa nie przyniosły oczekiwanych skutków. O. Honoriusz Kowalczyk zmarł 8 maja 1983 r. wieczorem. Według opinii lekarskiej bezpośrednią przyczyną zgonu był uraz wielonarządowy i związany z nim wstrząs septyczny.
Tysiące na pogrzebie i mnóstwo wątpliwości
W uroczystościach pogrzebowych w dniu 12 maja 1983 r. brały udział tysiące osób. W czasie pogrzebu nie doszło do żadnych rozruchów. Wpływ na „spokojny przebieg” uroczystości pogrzebowych miało oświadczenie przeora poznańskich dominikanów, o. Bolesława Rafińskiego, który pod wpływem nacisków ze strony władz, oznajmił zgromadzonym w kościele, że „mimo licznych legend wokół śmierci o. Honoriusza, to prawda jest taka, że był to najprawdopodobniej wypadek drogowy”. Powszechne odczucie było jednak inne, a późniejsze zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki oraz szczegóły ujawnione w czasie procesu toruńskiego, jeszcze bardziej odczucie to wzmacniały. Podobne opinie pojawiły się w 1989 r., gdy całą Polskę obiegły wieści o niewyjaśnionych zgonach trzech kapłanów: ks. Stefana Niedzielak, ks. Stanisława Suchowolca i ks. Sylwestra Zycha. Dlatego pomimo umorzenia dochodzenia w 1983 r., a także dwóch innych postanowień o umorzeniu, wydanych przez Prokuraturę Wojewódzką w Bydgoszczy (1993) oraz Prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu (2002), okoliczności śmierci ojca Honoriusza Kowalczyka do dziś rodzą wątpliwości.
Ustalenia Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej do Zbadania Działalności MSW (tzw. komisja Rokity) w 1990 r. wykazały szereg uchybień w czasie postępowania w 1983 r. Zarzuty dotyczyły między innymi nieustalenia przez funkcjonariuszy MO świadków wypadku. Tymczasem brat ojca Honoriusza, Kazimierz Kowalczyk, na własną rękę, zdołał dotrzeć aż do czterech świadków. Podważono też wersję sierżanta Andrzeja N. z posterunku MO w Trzemesznie, że „przypuszczalną przyczyną zaistnienia wypadku było zaśnięcie kierowcy w trakcie jazdy co doprowadziło do wypadku”.
Badając akta prokuratorskie z IPN trudno powstrzymać się od kilku zasadniczych pytań. Przede wszystkim widać rozbieżność w zeznaniach świadków. Genowefa W., uznana za naocznego świadka wypadku, wielokrotnie podkreślała, że jest absolutnie pewna, że poza samochodem księdza w czasie wypadku na drodze nie było żadnego innego pojazdu, nikt za księdzem nie jechał, ani nie było żadnych osób na drodze lub poboczu. Stwierdziła ponadto, że to właśnie ona razem z mężem zawiadomili miejscowego dróżnika, aby przedzwonił na pogotowie. Po czym dodała, że ani u dróżnika, ani też na miejscu wypadku nie widziała żadnej dziewczyny. Tymczasem z zeznań Marii Sz., wówczas 23-letniej dziewczyny, wynika, że w czasie wypadku przebywała ona w budce dróżnika Zenona N. Krótko przed wypadkiem widziała samochód ojca Honoriusza przekraczający przejazd kolejowy i po zauważeniu wypadku natychmiast pobiegła na miejsce zdarzenia. Wróciła, gdy na miejscu wypadku była jeszcze karetka pogotowia, ale nie pamięta, aby Zenon N. mówił o tym, że ktoś był u niego z prośbą o wezwanie karetki. Wiarygodność zeznań Marii Sz. potwierdzają zeznania Edwarda P., który rozmawiał z dróżnikiem Zenonem N. w Kwieciszewie, i ten powiedział mu, że to właśnie Maria Sz. miała jako pierwsza podejść do wypadku. Inna wątpliwość rodzi się w związku z zeznaniami Sylwestra W., który wspominał o „księżach z Trzemeszna” przybyłych na miejscu wypadku. Kto ich powiadomił, dlaczego pojawili się we dwóch ? Nikt z księży z pracujących w Trzemesznie nie przypomina sobie, aby wyjeżdżał do Wydartowa. Do dziś nie udało się również ustalić kim były osoby ze „stara”, który zatrzymał się na miejscu wypadku. W świetle zeznań świadków, to właśnie kierowca „stara” otwierał drzwi od „malucha” ojca Honoriusza, lecz i on nie był sam. W samochodzie była druga osoba. Ciekawa jest również opinia poznańskiego lekarza Konstantego T., który wyraził wątpliwości dotyczące przyczyny obrażeń poniesionych przez ojca Honoriusza. Zastanawia fakt, czy przy zapiętych pasach i niezbyt dużej prędkości samochodu, mogło dojść aż do takich obrażeń ciała, a ponadto czy doznane obrażenia wewnątrz jamy brzusznej były spowodowane wypadkiem samochodowym, czy może jakimś innym urazem (np. uderzeniem w brzuch). I wreszcie nie bez znaczenia dla wyjaśnienia okoliczności sprawy jest fakt wzmożonej inwigilacji i zastraszania ojca Kowalczyka przez SB. Dotyczy to również telefonów z pogróżkami pod adresem o. Tomasza Alexiewicza, które otrzymywał jego ojciec, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, że jeżeli syn nie „uspokoi się”, to podzieli los ojca Honoriusza. Być może to właśnie w tych wątpliwościach leży podstawa do rozwiązania całej sprawy.
Może ktoś…
Mija 30 lat od wypadku pod Wydartowem i śmierci o. Honoriusza Kowalczyka. Prokuratura, aby podjąć kolejne postępowanie czeka na nowe dowody, pracownicy IPN bezradnie rozkładają ręce, świadkowie i osoby mające związek ze sprawą powoli odchodzą. Determinizm i upór badacza w chęci dotarcia do prawdy wydają się już nie wystarczać. Ktoś z uczestników spotkania w Mogilnie półtora roku temu opowiadał mi o milicjancie, który jechał do tego wypadku. Swoistą wersję wydarzeń przedstawia ksiądz Jan B., kapelan ze szpitala w Mogilnie, który spotkał się dwukrotnie ze mną i bratem ojca Honoriusza. W czasie konferencji w Poznaniu jeden z historyków poinformował mnie w kuluarach, że lekarz Konstanty T., o którym wspomniałem w swoim referacie, był tajnym współpracownikiem SB.
Badane przeze mnie teczki i mikroklisze z IPN dowodzą niezbicie, że w najbliższym otoczeniu ojca Honoriusza, wśród studentów i dominikanów, byli tajni współpracownicy SB wykorzystywani do operacyjnego rozpracowywania poznańskiego duszpasterza. Mówi się również o powiązaniach z SB naocznego świadka wypadku, Genowefy W., dziś już nieżyjącej. Czy więc kiedykolwiek poznamy prawdę ? Koledzy zajmujący się podobnymi sprawami twierdzą, że nie ma szans, bo nawet w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, jedynej udowodnionej zbrodni organów bezpieczeństwa PRL wobec duchownych z lat osiemdziesiątych minionego wieku, istnieją dwie wersje wydarzeń. Wobec tego pytanie, czy wypadek o. Honoriusza Kowalczyka pod Wydartowem – miejscowości leżącej na terenie działania grupy kapitana Grzegorza Piotrowskiego, zabójcy ks. Jerzego Popiełuszki – był elementem planu przygotowanego przez funkcjonariuszy SB, zmierzającego do zastraszenia lub eliminacji „poznańskiego księdza Popiełuszki”, pozostaje ciągle otwarte.